Rozdział czwarty


Richard

Zatrzasnęła przede mną drzwi, usprawiedliwiając się zachowaniem Kori. Odrzuciła mnie akurat, kiedy Garfield i Victor przechodzili korytarzem z torbami wypełnionymi po brzegi jedzeniem.
O ile wcześniej nie było tylu niepotrzebnych szeptów, teraz tą sceną dała im kolejny pretekst do domysłów. Mogłem tylko przypuszczać jak idiotyczne pomysły krążyły im teraz po głowach. Najpierw potajemny romans, o którym dowiedziała się Star, a teraz kłótnia żeby wszystko zatuszować.
Spojrzeli na mnie litościwie. Nie byłem w nastroju do rozmów, a tym bardziej nie miałem ochoty wysłuchiwać ich komentarzy. Chciałem im powiedzieć, że widowisko skończone, ale Vic uprzedził mnie, klepiąc moje ramie.
– No, stary, nie ma się czym przejmować. – uśmiechnął się półgębkiem – Wszystko się jakoś wyjaśni. – mówił, zerkając na Garfielda. – I niedługo wróci do normy.
Zmierzyłem ich wzrokiem, byłem gotowy stanąć przede wszystkim w obronie Rachel. Mnie nie ruszały ich ploteczki, ale widziałem, że Rae naprawdę bierze je sobie do serca. Najgorsze było to, że zaczęła się o wszystko obwiniać. Nie mogłem akceptować zachowań krzywdzących inne osoby, nawet jeśli było to nieświadome. Beast Boy dziwnie pobladł, a Cy zdawał się błądzić myślami daleko od tego, co działo się tu i teraz. Jednak miałem wrażenie, że nie było to spowodowane moim bojowym nastawieniem. Mimowolnie wciągnęli mnie między siebie i wspólnie szliśmy w stronę salonu.
– To co, Starfire pewnie jeszcze nie wróciła? – pokręciłem głową w odpowiedzi – A co powiecie na męski wieczór? – zaproponował Vic, unosząc do góry torbę z niezdrowymi przekąskami i napojami gazowanymi.
W tym momencie wspólne spędzanie czasu z Garfieldem i Victorem, to ostatnie czego mogłem chcieć. Nie miałem sił żeby tłumaczyć im, dlaczego uważam, że to nie najlepszy pomysł. Zwykle gdy im odmawiałem, posądzali mnie o zbyt mocne przestrzeganie diety. Westchnąłem głęboko. Z perspektywy czasu zdaje się, że kiedyś wszystko było prostsze. A już na pewno relacje w drużynie.
Ogarniał mnie coraz większy niepokój. Nie byłem pewien czy z Rae wszystko w porządku, tym bardziej, kiedy tak mocno przejęła się reakcją Star. Zanim wyrzuciła mnie na korytarz przyznała, że próbowała ją namierzyć. Czuła się winna, dlatego wolała się ode mnie odsunąć. Było mi cholernie źle. Wiedziałem, że Rae za wszelką cenę chciała unikać korzystania z mocy, a jednak przełamała się pod wpływem niesłusznych wyrzutów sumienia. Nie wybaczyłbym sobie gdyby coś jej się stało. A fakt, że Koriand’r nadal nie wracała, tylko dodawał mi zmartwień.
Nie tylko Rach starała się ją odnaleźć. W pierwszej kolejności chciałem namierzyć jej komunikator, jednak sygnał wskazywał na to, że zostawiła go w pokoju. Pomyślałem, że  wylatując kierowała się w stronę miasta żeby w razie potrzeby być w zasięgu ręki. Niestety, kamery w wieży udokumentowały jak leci w przeciwną stronę. Mimo tego monitoring z ulic Jump City kilkukrotnie został przeze mnie skontrolowany. Co jakiś czas oglądałem nagrania z wieży, tak na wszelki wypadek. Miałem cichą nadzieję, że po prostu przeoczyłem jej powrót. Nigdzie jej nie było. Nasuwały mi się dwa wyjścia, albo leciała nad oceanem albo odbiła w górę, do gwiazd. Najwidoczniej bardzo potrzebowała teraz samotności. Nie chciałem tak tego zostawić, musiałem z nią porozmawiać i wyjaśnić parę spraw.
Byłem tak pogrążony w myślach krążących wokół Koriand’r, że nawet nie odnotowałem, kiedy wylądowałem z Victorem i Garfieldem na kanapie. Nie wiem jak długo trwała sprzeczka odnośnie tego czy najpierw powinni pograć czy obejrzeć najnowszą część jakiejś komedii. Rejestrowałem co drugie słowo. Ostatecznie podali mi pada. Garfield przygotowywał grę, a Vic rozłożył na stole napoje i chipsy. Rozsiedli się wygodnie, z nogami na stoliku i odpalili grę. Korciło mnie żeby zwrócić im uwagę, że nie od tego są stoły, ale zacisnąłem zęby i przemilczałem ich zachowanie.
Rozegraliśmy kilka rund, a ja prawie za każdym razem dałem się ograć. Rozpraszały mnie myśli wędrujące wokół Koriand’r i Rachel. Zaczęło mnie nosić, nie mogłem usiedzieć w miejscu, świadomy, że coś może im się stać. Na szczęście gra w końcu ich znudziła i przerzucili się na film. Odbębniłem swoje, więc energicznie wstałem z kanapy. Wymigałem się mówiąc, że nie przepadam za komediami i wolę spędzić ten czas na siłowni. Czułem, że mi nie uwierzyli, ale mimo wszystko nie nalegali żebym z nimi został. Założyłem pelerynę i wyszedłem z salonu.
Po chwili stanąłem pod drzwiami do pokoju Rae. Miałem nadzieję, że śpi. W przeciwnym razie pewnie znowu wyrzuci mnie na korytarz, twierdząc, że umie o siebie zadbać. Kiedy otwierałem drzwi, czułem się jakbym popełniał karygodne przestępstwo. To źle nachodzić ją bez jej wiedzy, ale musiałem się upewnić, że nic jej nie grozi. Był środek nocy, Rachel spała rozciągnięta na całym łóżku. Pomieszczenie rozświetlała tylko mała świeczka stojąca na szafce. Trochę mi ulżyło, widząc ją pogrążoną we śnie. Podszedłem bliżej i przykryłem ją kocem. Nie czułem się tu obco, nawet o tej porze. Po tylu wspólnych przejściach zdążyłem przywyknąć do tego pokoju. Poza tym, tutaj nikt nam nie przeszkadzał, a u mnie niejednokrotnie napotkałem rozebraną Kori. Zdmuchnąłem mały płomyk, myśląc o zielonych skupiskach ognia w oczach Tamaranki.
Wyszedłem na dach, noc była chłodna i wietrzna. Miałem nadzieję, że kiedy się dotlenie wszystko nabierze innych odcieni. Póki co, kończyły mi się możliwości. Nie miałem jak jej namierzyć, więc utknąłem w martwym punkcie. Kląłem się w myślach za to, że nie zdołałem jej powstrzymać przed wylotem. Z drugiej strony, skąd mogłem wiedzieć, że nie będzie jej tak długo? Myślałem, że zrozumie, że źle odebrała naszą relacje i wróci do wieży. Najwidoczniej nie było to takie oczywiste. I chociaż nie dopuszczałem do siebie takich myśli, powoli docierało do mnie jak bardzo zraniłem Kori.
Stanąłem na skraju i zamknąłem oczy, poddając się szumowi fal. Chciałem się wyciszyć, ale uniemożliwiał mi to trzepot peleryny.
– Robinie. – usłyszałem nagle. Natychmiast otworzyłem oczy. Koriand’r unosiła się nade mną, otulając ciało rękami. Wiatr rozwiewał jej długie, ogniste włosy. – Przepraszam. Wiem, ze cię zaniepokoiłam.
Typowa Star. Nawet jeśli sytuacja w jakiej się znajdowaliśmy wymagała tego ode mnie, to ona pierwsza wychodziła z otwartymi ramionami. Odetchnąłem z ulgą, a kąciki moich ust minimalnie się uniosły. Była na tyle blisko, że bez problemu chwyciłem ją w pasie i ściągnąłem na dach.
– Gdzie byłaś? – zapytałem delikatnie.
Przekrzywiła głowę i pochmurnie spojrzała mi w oczy. Chyba nie to chciała usłyszeć. Odsunęła się nieco ode mnie, zakładając kosmyk włosów za ucho. Znowu pozwoliłem jej wydostać się z moich objęć. Nie wiedziałem co zrobić. Nie jestem dobry w te gierki. Przestąpiłem z nogi na nogę, niezauważalnie posuwając się w jej stronę.
– Musiałam wszystko przemyśleć. – odpowiedziała spokojnie, kątem oka spoglądając w moją stronę. Czekała na odpowiednią reakcję, ale problem polegał na tym, że nie wiedziałem, która z nich jest ta właściwą.
– Martwiłem się. – przyznałem – Szukaliśmy cię.
– My?
– Ja i Rachel. – odparłem. Koriand’r westchnęła zrezygnowana. Znowu poczułem się winny, nie wiedziałem nawet co powiedzieć żeby jej nie urazić. – Kori, proszę, nie zrozum mnie źle. Mam gdzieś to, co myślą Beast Boy i Cyborg, ale nie sądziłem, że ty też tak mylnie to odebrałaś.
– A jak miałam to odebrać? – zapytała z przekąsem – Ciągle cię dla mnie nie ma. Spędzasz mnóstwo czasu na siłowni, siedzisz w papierkach, obsesyjnie sprawdzasz monitoring miejski, albo przesiadujesz u Raven. A jak już trafi ci się jakaś wolna chwila idziesz patrolować miasto. – wygarnęła mi – Po pierwsze jesteś przepracowany. Za dużo od siebie wymagasz, nie nadążasz z obowiązkami, które na siebie nakładasz. A po drugie, Robinie, boli mnie to, że w ogóle nie rusza cię brak mnie. Co ty byś pomyślał na moim miejscu?
– Ja… nie wiem. – bąknąłem, drapiąc się po karku. Nigdy nie stawiałem się na miejscu Starfire. Teraz dotarło do mnie, jak bardzo ograniczony myślowo byłem w stosunku do niej, do nas. – Przepraszam. Nie chciałem cię zranić. Nigdy nie pomyślałbym, że… Ugh, Kori, dobrze wiesz, że mi na tobie zależy.
– Dick, teraz jedyne czego jestem pewna, to fakt, że za kilka godzin na naszym niebie pojawi się słońce.
– To co mam zrobić? Nie wierzysz mi, chociaż zapewniam, że do niczego nie doszło. – odparłem – Koriand’r, proszę, zrozum. Rae jest dla mnie bardzo ważna, ale to wszystko nie wygląda tak jak myślisz. Przysięgam. Czuję się za nią odpowiedzialny. Nie mogę jej tak po prostu zostawić. To co nas łączy… to coś… Uhh, nie potrafię tego nazwać, ale Kori, nie mógłbym jej dotknąć w ten sposób. Traktuję ją jak siostrę, rozumiesz?
– Richard, ja nie wiem co myśleć. Być może według ciebie moja reakcja była zbyt gwałtowna, ale to wszystko siedziało we mnie od miesięcy. I nagle przekroczyło granice wytrzymałości. Ja też mam uczucia, wiesz? I myślę, że to nie jest najlepszy moment na rozmowę.
– Starfire, powiedz, dlaczego miałbym kłamać? – zapytałem, ściskając nasadę nosa.
– Z tego samego powodu, dla którego mnie unikasz. – bąknęła, krzyżując ręce na piersi.
– Nie unikam cię, po prostu Rae mnie potrzebuje bardziej niż… - jąkałem, ale ona zwyczajnie nie chciała mnie słuchać.
Stałem jak wryty. Jedyne na co było mnie stać, to wgapianie się w Kori, która wolno sunęła ku wyjściu. Gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że nie mogę pozwolić jej tak po prostu odejść. Że jeśli teraz jej nie powstrzymam, nie odbudujemy już tego, co było między nami. Czy faktycznie tyle czasu spędzałem z Rae? Nie zauważałem Star? Miotałem się między moją prawdą, a jej błędnymi spostrzeżeniami.
To była chwila, kiedy podbiegłem do niej i mocnym ruchem odwróciłem w swoją stronę. Wpadła mi w objęcia,  a ja bez słowa wyjaśnienia przywarłem do jej ust. Nie opierała się mimo swoich podejrzeń. Miałem wrażenie, jakby czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Sprawdzała, czy ten pocałunek jest prawdziwy.
– Koriand’r, kocham cię. – wyszeptałem w jej rozchylone, gorące usta. Czułem, że coraz bardziej się rumienię. Chwyciła moją twarz w dłonie, otulając policzki dodatkowym ciepłem. – Nieprzerwanie od lat, kocham.

~*~*~

Koriand’r

Nie wiem jak do tego doszło. Wszystko działo się tak szybko. W jednej chwili całowaliśmy się na dachu wieży, rozświetleni blaskiem księżyca. A potem nagle znaleźliśmy się w jego pokoju, pochłonięci namiętnymi pocałunkami. W myślach wciąż na nowo odtwarzałam sobie jego wyznanie miłości, upajałam się nim. Chyba żadne z nas nie myślało trzeźwo, po prostu pochłonęło nas pożądanie. Zaczęliśmy gorączkowo zdzierać z siebie ubrania. Tego nie sposób opanować. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak zachłannie mnie dotykał. Ja również nie pozostawałam mu dłużna.
Chwile później leżeliśmy spoceni, z rozdygotanymi sercami, wtuleni w siebie. Mimo że emocje powoli opadały, ja wciąż błądziłam myślami między nurtującymi mnie sprawami, a tym co działo się obecnie. Nadal byłam pobudzona, przez co nie mogłam się skupić.
Powiedzmy, że była to chwila słabości. Tak, takie stwierdzenie będzie obecnie najodpowiedniejsze. Przeżyliśmy bardzo przyjemną chwilę słabości…
Przygryzłam wargę spoglądając na nagiego Richarda. Nie wiem jak długo leżałam, wtulona w jego klatkę piersiową. Wydawało mi się, że dosłownie chwilę temu zasnął. A teraz był już pogrążony w tak głębokim śnie, że nic nie byłoby w stanie go obudzić. Ja, w przeciwieństwie do niego, przez resztę nocy nie zmrużyłam oka. Nachodziły mnie myśli pełne niepewności i emocje, których nie potrafiłam zdefiniować.
Otuliłam go kocem. Sięgnęłam po kostium, który wcześniej wylądował na podłodze i ubrałam się. Z chęcią zostałabym dłużej w łóżku. Ta perspektywa wydawała się niezwykle kusząca, ale jednocześnie wydawało mi się, że to nie był dobry pomysł. Może byłam zwyczajnie przewrażliwiona.
Rozczulił mnie swoim zapewnieniem o prawdziwości uczuć, jednak nie do końca byłam spokojna. Wydawało mi się, że poniekąd zrozumiałam zażyłość ich relacji, ale nadal coś sprawiało, że gdzieś z tyłu głowy pojawiały się wątpliwości. A jednak kochałam go i być może tylko to sprawiło, że nie mogłam mu się oprzeć i wylądowaliśmy w jego sypialni. I nie żałowałam tego. Znowu czułam się chciana. Pojawiło się między nami pożądanie, które po prostu musieliśmy zaspokoić. Przez chwilę poczułam się jak dawniej. Poczułam, że jestem w odpowiednim miejscu z odpowiednią osobą. Domyślałam się, że Dick nie będzie chętny żeby na nowo poruszyć temat jego relacji z Rae, dlatego sama musiałam sobie wszystko poukładać w głowie. Musiałam uwierzyć, że nic się nie zmieniło. Że faktycznie nadal mnie kocha. Ale on musi mi w tym pomóc. Musi zmienić swoje podejście do naszego związku i odjąć sobie obowiązków.
Wyjrzałam zza zasłon, niebo stawało się coraz jaśniejsze. Świt zbliżał się wielkimi krokami, co oznaczało, że lider niedługo się obudzi. Wyszłam z jego pokoju i wleciałam prosto do salonu. Pomyślałam, że skoro chciałam zmian, powinnam zacząć wprowadzać je w życie. Postaram się ułatwić mu zadanie i dać przykład jak powinien wyglądać nasz związek. Ziemska telewizja dała mi bardzo dużo przykładów dobrych i złych relacji.
Oczywiście nie oczekiwałam żeby codziennie witał mnie śniadaniem w łóżku. Po prostu potrzebowałam odrobiny więcej uwagi. Czułam się przez niego zaniedbana, a dzisiejszym zbliżeniem wzniecił we mnie iskierkę nadziei.
Chwyciłam czajnik i nalałam wody. Kiedy szykowałam kubki, usłyszałam stukot dobiegający z salonu. Coś upadło. Zaciekawiona podleciałam bliżej, a moim oczom ukazała się scena, której tak dawno nie widzieliśmy. Beast Boy i Cyborg zasnęli na kanapie, prawie stykając się głowami. Victor leżał na plecach z dłońmi położonymi na brzuchu. Natomiast Garfield spał na brzuchu, jedną rękę miał podłożoną pod głowę zamiast poduszki, druga zwisała niewładnie. Uśmiechnęłam się na ten widok. Pewnie nawet nie zauważyli, kiedy dopadło ich zmęczenie. Na podłodze leżał pilot, który musiał wypaść Garfieldowi z dłoni. Podniosłam urządzenie, o które zwykle wybuchały między nimi spory i odłożyłam je na stolik. Nauczyłam się, że najlepiej odkładać pilot w widocznym miejscu, w ten sposób unikałam odpowiedzialności za ewentualną zgubę. Podleciałam do jednej z szaf, wyjęłam dwa koce i okryłam przyjaciół.
Nagle salon zalało czerwone światło, a z głośników wydostało się zdawkowe dudnienie. W mgnieniu oka podleciałam do monitorów wyłączając alarm. Spojrzałam na chłopców. Sen Bestii nie został zakłócony, jedynie Cyborg przekręcił się na bok. Przełączyłam na mapę miasta, komputery wskazywały włamanie w sklepie jubilerskim. Przynajmniej nie musiałam budzić reszty drużyny, mogłam sama zająć się tym incydentem.
Od razu postanowiłam działać. Wylatując z salonu wpadłam prosto na lidera. Zakładał w biegu dwukolorową koszulkę. Uśmiechnęłam się, a on oblał się rumieńcem. Prawie się zaśmiałam, wspominając jak nieumiejętnie próbował wyskoczyć z obcisłych spodni. Zakryłam dłonią usta, starając się zachować powagę. Robin nałożył na oczy maskę.
– Alarm. – wyszeptał zawstydzony, wygrzebał z paska komunikator i wystukał lokalizację.
– Centrum miasta. Jubiler. – poinformowałam go – Podrzucić cię?
Dick nieśmiało skinął głową, chowając urządzenie do odpowiedniej kieszonki.
Rzuciliśmy się biegiem na dach. Chwilę później wzbiliśmy się w powietrze, lecąc prosto na miejsce akcji.
 Postawiłam go na chodniku, sama również stanęłam obok czekając na jego komendy. Ledwo świtało, więc połowa miasta nadal spała. Ulice były niemalże puste. Spojrzał na mnie i na wejście do sklepu. Drzwi nie były wyważone, ale zwyczajnie otwarte. Wydawało się, że okna też były nienaruszone. Nie zauważyłam też żadnych innych dziur w budynku. Wyglądało to tak, jakby ktoś kulturalnie wszedł do środka. Nie wiedziałam co o tym myśleć, Robin najwyraźniej też był zbity z tropu. Kiwnął delikatnie głową, dając znak żebym weszła za nim. Zanim zdążyliśmy podejść, a ze środka spokojnym krokiem wyszła Jinx z plikiem pieniędzy w ręku. Gdy tylko nas zobaczyła schowała gotówkę do kieszeni, udając niewiniątko. Nie rozumiałam dlaczego zabrała tylko część gotówki.
– Jinx. Dawno się nie widzieliśmy. – rzucił Robin – Odłóż to, a nic ci się nie stanie.
– Żartujesz? Nie wyrządziłam żadnych szkód, a i tak się pojawiliście. – bąknęła oburzona. Pewnie liczyła na przyjazd policji, z pozoru był to jednoosobowy włam do sklepu, więc powinni sobie z nią poradzić. Albo ona z nimi.
– Kradzież cudzych pieniędzy to i tak wystarczające szkody.
– Nic nie rozumiesz, potrzebuję tych pieniędzy. – warknęła – Zostawcie mnie w spokoju.
– W więzieniu nie będą ci one potrzebne.
Jinx spoglądała to na mnie to na Robina, jakby chciała ocenić swoje szanse. Jej zamiary nie były do końca jasne. Kilkaset dolarów to małe przewinienie jak na nią, jednak nie mogliśmy być pewni, że zabrała tylko to. Gdyby zależało jej tylko i wyłącznie na pieniądzach, mogła napaść na dowolny sklep. Fakt, że wybrała jubilera utwierdzał nas w przekonaniu, że zgarnęła ze sobą też biżuterię.
– Jinx… – zaczęłam, na co ona niespodziewanie rzuciła wiązką różowej energii w lidera.
W ostatniej chwili zdołał zrobić unik, ale zaraz potem zaserwowała mu kolejne dwa pociski i odskoczyła w bok. Rzuciła się do ucieczki, a ja natychmiast ruszyłam w pościg. Spojrzałam za siebie, zastanawiając się czy Robin otrząsnął się po ataku. Oczywiście ona to wykorzystała. Niespodziewanie wybiła hydrant w górę, rozpryskując litry wody. Prawie straciłam równowagę, po tak silnym zderzeniu z wodnym wulkanem. Najwidoczniej bardzo zależało jej na podejrzanie małej sumie pieniędzy. Ponowne wzięcie ją na celownik nie trwało długo. Rozpaliłam ogień w dłoni i cisnęłam nim w nią. Nie chciałam zrobić jej krzywdy, jedynie lekko ogłuszyć. Bez trudu odskoczyła w bok, omijając zielony promień. Widząc to, płomienie samoistnie pojawiły się w moich dłoniach. Rzuciłam promieniem w czarownice. Jinx w tej samej chwili zatrzymała się i energicznie machnęła ręką, odbijając wiązkę w moją stronę. Odruchowo zasłoniłam się dłońmi. Nie miałam szans na ucieczkę, byłyśmy zbyt blisko siebie. Kiedy otworzyłam oczy jej już nie było, a do moich uszu zaczęły docierać dźwięki syren policyjnych.

~*~*~

Rozdział dedykowany największej stalkerce Dicka Drama Queen Graysona.
~Rachel

Komentarze

  1. ledwo widzę na oczy, bo przerwałam najważniejszy sakrament jakim jest sen, ale...
    O M G FINALLY, RACHEL!
    yes yes yes mam nadzieję, że teraz będzie między nimi już tylko lepiej <3
    wszystko idealne, ale mogłaś sobie darować wzmiankę o ciasnosci jego spodni. one nie za ciasne, są dopasowane i piękne. -_-
    <33333 jutro i tak to przeczytam milion razy więcej, żeby upewnić się, że nic nie pominęłam.
    (oh, no i fajnie, Jinx, ale WHO FUCKING CARES MY DICKY IS BAAAACK BITCHES)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że ci się opłacało. XD
      Jego spodnie są okropnie ciasne, zresztą ostatnio wytłumaczyłam ci czym grozi taki ścisk.

      Usuń
  2. Kurcze... co by tu napisać.
    No nieźle. Ładnie napisane, a i same relacje między bohaterami gut... Rae się wściekła, lepiej uciekać xD.
    Ja cały czas czekam na jakąś akcję, głównego przeciwnika czy cuś, bo na razie widzimy praktycznie tylko relacje i życie codzienne Tytanów
    Jeśli mogę, to nieśmiało zapraszam do siebie, bo w końcu dodałam następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie u mnie z akcją będzie kiepsko. xd
      Szczerze mówiąc chciałam postawić bardziej na ich życie codzienne, ewentualnie od czasu do czasu coś wspomnieć o jakieś misji i tyle. Ale koniec końców nie wiem jeszcze jak to faktycznie będzie wyglądać.
      W każdym razie teraz jestem bardziej nastawiona właśnie na codzienność, a samych scen akcji póki co nie przewiduję.

      Usuń
    2. Rozumiem, rozumiem. Jedyne, co mogę doradzić z własnego doświadczenia (z którego się wcale nie cieszę) to, że warto mieć chociaż minimalny plan na fabułę. Jakiś boss, czarne charaktery, przeszkody dla bohaterów, bo ostatecznie może się to stać nudne, a i jakiś pomysł na historię, żeby toczyło się to wszystko w jakimś konkretnym celu. Tylko tak piszę, nie musisz tego uzwględniać.

      Usuń
    3. Zamyśl na rozdziały jest, gorzej z czasem i weną. :'D
      Nie wiem co z czarnymi charakterami, bo nie czuję się najlepiej jeśli chodzi o pisanie scen walki i w ogóle. Może kiedyś się przełamie, jednak na tę chwilę wolę pozostać przy codzienności.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział pierwszy

Rozdział siedemnasty

Rozdział szesnasty