Rozdział piętnasty


Rachel

 

Kiedy się obudziłam Garfielda już nie było. Przez niezaciągnięte zasłony wpadały promienie słońca, które jako pierwsze uświadomiły mnie o późnej porze. Przeciągnęłam się w pościelach i sięgnęłam po jego telefon leżący na stoliku obok. Było po jedenastej, a ja właśnie pobiłam rekord snu. Czułam się tu zadziwiająco dobrze. Garfield żył w chaosie, a mnie on w ogóle nie przeszkadzał.

Nadal byłam zmęczona emocjonalnie po wczorajszej rozmowie z Richardem. Nie dałam ujścia całej złości tak jakbym tego chciała, więc wszystko nadal we mnie kipiało. Rozrywało mnie od środka.

Oczywiście, wiedziałam, że musiałam coś z tym zrobić. Musiałam porozmawiać z Richardem. Powinnam porozmawiać z Garfieldem, ale nie wiedziałam jak to zrobić. Jak świadomie doprowadzić do zniszczenia tego, co było między nami? Jak mogłabym wbić mu nóż w serce? Nie zniosłabym jego krzywdy. Nie chciałam go ranić, ale mimo wszystko uważałam, że powinien wiedzieć. Chciałam być wobec niego uczciwa, chociaż ta egoistyczna część mnie błagała żebym siedziała cicho, a wtedy mogłabym się jeszcze chwile otulić jego bliskością. Garfield był jak światło, którego potrzebowałam by przeżyć kolejną noc.

Powstrzymywałam napływające łzy, wstałam z łóżka i sięgnęłam po jego bluzę przewieszoną na oparciu fotela.

Garfield wszedł do środka, niosąc w dłoniach kubki z herbatą i paczkę ciastek między zębami. Odłożył kubki na blat i wyciągnął z ust ciasteczka.

– Już nie śpisz. – zauważył.

– Jeszcze nigdy się tak nie wyspałam. – skinęłam głową – I chyba nigdy nie spałam tak długo.

– To dla mnie komplement, niunia. – chwycił się za serce, po czym rozerwał opakowanie – Śniadanie gotowe. – rzucił z zadowoleniem, podając mi ciastka.

– Chciałam z tobą porozmawiać. Zapytać o coś. – doprecyzowałam, siadając na łóżko.

Prawda była taka, że jeśli teraz nie podjęłabym tego tematu, prawdopodobnie już nigdy bym się na to nie odważyła. Sprawa jest świeża, powinnam działać teraz, nie później.

– W takim razie mów, Rae. – rozsiadł się na stoliku, obok naszych kubków.

Unikałam jego spojrzenia, zawahałam się.

– Zastanawiałam się… czy myślisz czasem o niej?

– O kim?

Powaga w jego głosie mnie zmroziła. Podniosłam na niego wzrok.

– Wiesz o kim.

Garfield westchnął, zszedł ze stolika, zrobił kilka kroków w tą i z powrotem, po czym usiadł obok mnie.

– O co chodzi, Rachel?

– Odpowiedz. – nalegałam – Chcę wiedzieć.

– Po co? Szukasz wymówki żeby ze mną zerwać?

– Nie. – mój głos zabrzmiał głucho, jakby pochodził zza ściany.

– Ciężko mi w to uwierzyć, Rae. Nagle sobie o niej przypomniałaś i zadajesz tak durne pytanie jakbyś tylko liczyła żebym powiedział coś co ci nie przypasuje.

– Tak nie jest.

– To jak jest? Powiedz mi co się dzieje. Od waszego wczorajszego wyjazdu coś nie gra. I nawet nie próbuj zaprzeczać. Co on ci naopowiadał?

– Nic mi nie powiedział. On o niczym nie wie.

Garfield westchnął. To serio go dręczyło. Tkwiliśmy w błędnym kole, a ja tak bardzo się bałam. Zaczynałam się dusić. Jedyne o czym myślałam, to żeby wyjść stąd, wybiec poza to pomieszczenie. Wstałam, ale złapał mnie za rękę.

– Nie rób tego, Rae. Nie uciekaj ode mnie.

– Nie uciekam. Chcę się przewietrzyć.

– Porozmawiamy o tym?

Skinęłam głową. Garfield ścisnął moją dłoń i puścił. Nawet się nie zastanawiałam, po prostu stamtąd wyszłam.

 

~~~

 

Wiedziałam, że znajdę go na dachu. Kiedy do niego podchodziłam, powtarzałam sobie, że nie chcę się z nim znowu kłócić. Chciałam porozmawiać, chociaż przeczuwałam, że i tak niczego nie ugram. Stanęłam obok niego. Richard oderwał wzrok od punktu w oddali, którego tylko on jeden widział, i spojrzał na mnie z uniesioną brwią. Podążyłam za jego wzrokiem na bluzę Garfielda z nadrukiem z jakieś gry. Nie mogłam powstrzymać rozkwitającego rumieńca.

– Zgarnęłam ją z pralni.

– Uhm. Ochłonęłaś po wczorajszym?

– Nie.

Richard kiwał głową w zamyśleniu.

– Sprowadzisz ją tutaj, prawda?

– Prawdopodobnie tak.

– A twojej decyzji w żaden sposób nie zmienię. – rzuciłam sucho.

– Chyba, że przejmiesz nade mną kontrolę.

Oczywiście wiedział, że do takich kroków się nie posunę. Jego słowa nie były dla mnie zaskoczeniem. Szczerze mówiąc, nawet się nie łudziłam, że jakimś cudem zmieniłby zdanie, ale i tak zabolało.

– Wiesz, że tym razem nie pozwolę jej wygrać. – szepnęłam, bo mimo naszej sprzeczki i ostatnich milczących tygodni wiedziałam, że mogę mu wyznać wszystko, że zrozumie mnie, mimo uporu przy swoim.

– Terra nie jest wrogiem, Rae.

– Sam w to nie wierzysz.

– Musisz się z tym pogodzić. Chociaż spróbuj ją zaakceptować.

– Nie mogę. – odwróciłam się do niego, przez chwile patrzyliśmy sobie w oczy – Wiem, jak wyglądały moje treningi. Wiem, że byłeś przeciwny moim wymówkom, ale i tak uległeś. Walka wręcz nie jest moją mocną stroną, ale teraz chcę żebyś mnie nauczył. Ona nie może być ode mnie lepsza.

– Rachel, zrozum, Terra ci nie zagraża.

– Jeśli nie ty, poproszę Kori.

– Czasami zachowujesz się gorzej niż dziecko. – jęknął, ściskając sobie nasadę nosa.

– To samo mogłabym powiedzieć o tobie. – rzuciłam z przekąsem – Kiedy zaczynamy?

 

~~~

 

Wielokrotnie pokonana, zmęczona i obolała, padłam na ławkę. Łapiąc oddech zbierałam z twarzy luźne kosmyki i ponownie związałam je gumką.

Spędziłam z nim kilka godzin w małej sali treningowej na dole wieży, przy czym Starfire co jakiś czas zaglądała żeby zagonić nas na obiad. W pewnym momencie modliłam się, żeby Robin odpuścił i zgodził się na chwile przerwy, ale skoro on nie dawał za wygraną, ja też nie mogłam.

Byłam okropnie zmęczona, ledwo oddychałam, ale on zdawał się w ogóle nie być poruszony tym wysiłkiem. Czułam, że będę cała w siniakach, za to ja nie zdołałam nabić mu ani jednego.

Stał nade mną w pełnej gotowości, wytykał mi wszystkie błędy.

– Jak na pierwszy raz było całkiem nieźle. – podsumował, podając mi wodę – Myślałem, że szybciej padniesz, ale twoja zawziętość dużo daje.

– Zabawne. – przewróciłam oczami.

– Musisz wyrobić sobie kondycje, bo ledwo dychasz już po kilku minutach.

– Chciałeś mnie zabić.

– Chciałaś nauczyć się walczyć. Sama wpadłaś na ten pomysł. – wzruszył ramionami.

Nauczyć się. – podkreśliłam – Nie chciałam żebyś mnie od razu tak katował. Jakiś czas temu przystanąłbyś na propozycje treningu, a teraz chcesz mnie od tego odwieść.

– Nieprawda. Cieszę się, że chcesz zacząć trenować, lepiej późno niż wcale, ale nie podoba mi się powód, dla którego to robisz.

– Nie chcę żeby miała satysfakcje jeśli…

– Przestań. – przerwał mi – Skoczę teraz na patrol, widzimy się wieczorem.

– Wyczuwam podstęp.

– Pójdziemy pobiegać. – wyjaśnił, usiadł obok mnie żeby założyć buty.

– Ty naprawdę chcesz mnie wykończyć. – rzuciłam półżartem, ale widząc jego minę zaczynałam podejrzewać, że jednak mówił całkowicie poważnie. – Nie dam rady, wiesz o tym, prawda?

– Spokojnie, zrobimy tylko kilka okrążeń wokół wyspy.

– Żartujesz?

Roześmiał się widząc moją zdruzgotaną minę.

 

~~~

 

Unikałam Garfielda jak ognia. Było to z mojej strony głupie i dziecinne, ale nie mogłam spojrzeć mu w oczy i powiedzieć o wszystkim, co ciążyło mi na sercu. Chciałam żeby o tym zapomniał, żeby już nie wracał do tematu. Bałam się jego reakcji, bałam się mojego wybuchu. Nie chciałam żeby mnie zostawiał, nie chciałam się z nim rozstawać.

Tak czy inaczej nie byłam gotowa się z nim zmierzyć, dlatego posłusznie przyszłam na plaże, gdzie Richard zaczął się rozciągać.

– Bo oślepnę. – rzuciłam, podchodząc do niego – To dlatego słońce się codziennie chowa.

– Ale wyostrzył ci się żarcik, Rav. Chyba za dużo czasu spędzasz z Beast Boy’em.

Zamarłam, ale Robin nawet się nie odwrócił. Całą swoją uwagę poświęcał wykonywanym ćwiczeniom. Faktycznie był to żart w stylu Garfielda. Poklepałam się po piekących policzkach.

– Nie spędzam z nim czasu. – bąknęłam, na co tylko wzruszył ramionami.

– No, może to za dużo powiedziane, ale nie zaprzeczysz chyba, że ostatnio lepiej się dogadujecie. To dobrze.

– Jasne. Biegniemy czy będziemy tak stać i gadać? – wszystko byleby nie kontynuować tej rozmowy.

– Proszę, jaka nagle zrobiłaś się chętna.

Przewróciłam oczami. Robin poderwał się do biegu, a ja nie mając innego wyjścia ruszyłam za nim.

Co prawda daleko nie ubiegłam, bo po kilku sekundach leżałam na piasku trzymając się za kostkę. Richard zawrócił, po czym uklęknął obok mnie.

– Masz szczęście, nic ci nie będzie. – zawyrokował po obejrzeniu kostki – Zresztą za chwilę sama się uleczysz.

– Wiesz co, pieprze te twoje cholerne treningi. – wyrzuciłam z siebie – Może po prostu pokażesz mi jak zakraść się do niej w nocy i ją udusić?

Richard wstał i przez chwile po prostu przyglądał mi się z góry, z uśmiechem kręcąc głową. Pomógł mi wstać, po czym odwrócił się do mnie plecami i ugiął nogi w kolanach. Uśmiechnęłam się do siebie. Dwa razy nie musiał mnie namawiać; wskoczyłam mu na plecy, a on ruszył ze mną biegiem przez plażę.

– Teraz naprawdę jesteśmy tylko ty i ja przeciwko niej. – mówił, kierując się w stronę wody – Idziemy po ciebie Terra! – wrzasnął w ocean, a ja zaniosłam się śmiechem.

Brodził po kolana w wodzie, rozpryskując ją dookoła nas, po czym zbiegł na plażę i ruszył wokół wyspy. Przez chwile było jak dawniej, jak brat z siostrą. Tak jak powinno być.

Tak, jak kiedyś obiecywał, że już zawsze będzie.

 

~*~*~

Taki krótki, luźny rozdzialik.

~Rachel

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział pierwszy

Rozdział siedemnasty

Rozdział szesnasty