Rozdział szesnasty
Rachel
Musiało
minąć kilka minut, zanim dotarło do mojej świadomości, że ktoś dobija się do
drzwi. Garfield leżał na mnie, z głową na mojej klatce piersiowej, musiał się
tak ułożyć w trakcie snu, bo zasypialiśmy przytuleni na łyżeczkę. Zresztą co tu
się dziwić, skoro każdej nocy strasznie się wierci. Szczerze mówiąc, nie
przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie, uspokaja mnie, kiedy stale czuję go obok
siebie. Uśmiechnęłam się do siebie, przeczesując jego włosy. Zniecierpliwione
pukanie do drzwi, a zaraz potem nawołujący mnie głos Robina, zafundowało mi
powrót do rzeczywistości.
Wyswobodziłam
się spod ciężaru Gar’a i wyskoczyłam z łóżka jak poparzona. Czułam się jakby
ktoś obdarł mnie z całego ciepła. Materiał bluzki miałam przyklejony na
żebrach; Garfield musiał mnie obślinić przez sen. Jakiś czas temu przeszyłby
mnie dreszcz obrzydzenia na samą myśl o tym, ale teraz jedynie poczułam się
dziwnie z myślą, że jest w tym coś uroczego.
Kolejne
pukanie, nie miałam czasu na rozczulanie się nad moim śpiącym chłopakiem.
Zamarłam,
uświadamiając sobie, co właśnie zrobiłam. Nazwałam Garfielda moim chłopakiem.
Kurwa.
– Rachel. – usłyszałam zza drzwi.
Złapałam
w popłochu dresy i naciągnęłam je na nogi, nie zważając na to, że nadal miałam
na sobie krótkie spodenki od piżamy. Szarpiąc się z bluzą, starałam się obudzić
Garfielda. Zdarłam z niego koc, ale w żaden sposób nie zareagował.
– Rachel, zaczynam się niepokoić. –
Richard nie odpuszczał – Wchodzę.
– Nie! – szturchnęłam Garfielda – Nie
wchodź, ubieram się.
– Jest po dwunastej.
– Miałam małą drzemkę. – rzuciłam przez
ramie, klepiąc Garfielda po policzkach.
Czy jest coś w stanie go obudzić?
Chwyciłam pluszowego kurczaka i rzuciłam w niego. Wreszcie otworzył oczy,
spojrzał na mnie zdezorientowany, jeszcze niedobudzony, ale jak tylko usłyszał
głos Robina, oświadczający, że mimo wszystko wchodzi do środka, natychmiast
poderwał się na nogi. Wkopał swoje buty pod łóżko, po czym przemienił się w
jakiegoś owada i przysiadł gdzieś w rogu. Richard wszedł do pokoju.
– Co się z tobą dzieje? Dzisiaj jeszcze
nikt cię nie widział. Cały czas spałaś?
– No, tak jakoś wyszło. – odparłam,
główkując jak z tego wybrnąć – Od rana… medytowałam i tak mnie to znużyło, że
zasnęłam. – małe kłamstwo, tak naprawdę przenieśliśmy się tu z Garfieldem,
kiedy Vic zaczął się do niego dobijać, a potem… cóż, o niektórych rzeczach nikt
nie musiał wiedzieć.
– Czekałem na ciebie, mieliśmy razem
ćwiczyć.
– Właśnie miałam ci powiedzieć, że po
dłuższym zastanowieniu chyba nie chcę już więcej ćwiczyć.
– Nie rozumiem skąd ta nagła zmiana,
przecież chciałaś pokonać… – urwał, bo zasłoniłam mu usta dłońmi.
– Nie, nie, nie, nie. – powtarzałam,
dopóki Richard się nie uspokoił – Proszę, nic nie mów. – szepnęłam, zbliżając
usta do jego policzka, przytuliłam go – Pójdę na ten cholerny trening, tylko
bądź cicho. – zazgrzytałam zębami.
Robin zmarszczył brwi i przybrał ten
swój wyraz twarzy mówiący, że jako jeden z najlepszych detektywów – za którego
się uważał – wyczuwał na odległość, że coś tu nie gra.
– Na pewno wszystko dobrze? – pytał,
przykładając dłoń do mojego czoła i omiatając mnie wzrokiem.
– Nic mi nie jest. Nie chcę teraz
rozmawiać. – odgarnęłam włosy do tyłu – Mógłbyś zostawić mnie samą?
– Jesteś pewna? Martwię się o ciebie.
– Niepotrzebnie. – odrzuciłam jego dłoń
– Wszystko pod kontrolą.
– Dobrze, w takim razie pójdę, skoro
tego chcesz. – przeciągał swoje wyjście; rozglądał się po pokoju, szukając
źródła mojego podejrzanego zachowania – Ale widzimy się za godzinę w sali
treningowej.
Pchałam jego wielką dupę do wyjścia, ale
zaczął specjalnie zapierać się nogami. Sprzedałam mu sójkę w bok. Zaśmiał się i
rozczochrał moje włosy, ale i tak widziałam, że podejrzliwie lustruje mój
pokój. Martwiło go to, o czym mu nie mówiłam. Pewnie zganiał wszystko na
sytuację z Terrą, a ja nie mogłam go wyprowadzić z błędu. Jeszcze nie teraz.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy zamknęły się
za nim drzwi. Garfield stanął obok mnie, przeciągając się i ziewając.
– To było bardzo dziwne. – podsumował
krótko, ale nie drążył tematu. Wiedziałam, że czekał na jakikolwiek sygnał, że
chciałabym to przegadać. Dawał mi przestrzeń, chociaż ewidentnie zżerała go
ciekawość i troska. – Wiesz, Rae, pomyślałem, że skoro nie chcesz iść na
trening, to może zrobimy małe wagary?
Serce zabiło mi szybciej.
– Mam to traktować jako próbę
wyciągnięcia mnie na randkę?
– A chciałabyś żeby tak było?
Uśmiechnęłam się figlarnie. Garfield
odpowiedział mi tym samym.
~*~*~
Victor
Richard wparował do salonu. Właśnie
oglądałem razem z Kori jakiś program kulinarny, przy czym ja siedziałem
rozłożony na kanapie, a ona próbowała nadążyć z gotowaniem za prowadzącymi.
Dick ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie, po czym skierował się do części
kuchennej. Panowała kompletna cisza, którą przerywała tylko para kucharzy na
ekranie. Po jego ponurej minie przeczuwaliśmy, że coś się święci. Richard nalał
sobie zimnej kawy, przysiadł na szafce kuchennej i popijając z kubka przyglądał
się nam podejrzliwie.
– Widzieliście Raven? – zapytał w końcu.
– Nie. – odparła Kori z przejęciem – Czy
coś się stało?
– Umówiliśmy się na trening.
– Może medytuje, albo czyta. –
podsunęła, dodając przypraw do miski.
– Nie ma jej w wieży.
– Na pewno się znajdzie. – Koriand’r
zerknęła na mnie porozumiewawczo, co znaczyło, że wszystkiego się domyślała.
Zapadłem się głębiej w kanapę. – Nie sądzisz, że trochę przesadzasz, Robinie?
Może Raven zwyczajnie potrzebuje chwili dla siebie.
– Dałem jej chwile dla siebie. – westchnął
– Tu już nie chodzi o jakiś tam trening, chciałem ją mieć na oku. Nie patrzcie
tak na mnie, nie powiedziałem, że jej nie ufam, tylko, że wolałbym wiedzieć co
chodzi jej po głowie jeśli w grę wchodzi Terra.
– Na pewno nic dobrego. – bąknąłem do
siebie, ale nie na tyle cicho żeby mnie nie usłyszeli.
Robin wskazał na mnie ręką.
– Widzisz? – rzucił do Gwiazdki.
– Gwarantuje wam, że do niczego złego
nie dojdzie. – położyła dłoń na ramieniu Richarda – Kobiecy instynkt.
– Intuicja, kochanie. – poprawił ją, uśmiechając
się.
Ale ten uroczy uśmiech szybko przerodził
się w uśmiech należący do Robina Świra, który węszy podstęp na każdym kroku.
– W takim razie, może wiecie gdzie jest
Garfield? – zapytał, niby od niechcenia spoglądając na dno kubka – Jego też nie
mogłem nigdzie znaleźć.
I tak jak myślałem, jego wzrok
prześlizgnął się po pomieszczeniu, po czym wbił go we mnie. Wyprostowałem się
gwałtownie.
– No zobaczcie, teraz to się
zasiedziałem. – wstałem, udając, że sprawdzam godzinę na nadgarstku – Fajnie
się z wami gadało, gołąbeczki, ale muszę zmykać. Właśnie sobie przypomniałem,
dzięki tobie, Dicky, że umówiłem się z Gar’em w centrum. Mieliśmy rozejrzeć się
za tą nową grą, no wiecie… eee… Nie czekajcie z obiadem, zjemy coś na mieście.
– Dlaczego nie jedziecie razem?
– Co?
– Dlaczego nie jedziecie razem do
centrum? Z twojej wypowiedzi wnioskuje, że Garfield już tam na ciebie czeka.
A to przebiegły…
– Wiesz jaki on jest, na pewno kręci się
gdzieś w pobliżu i podrywa dziewczyny.
– Na pewno. – rzucił sucho, na co Star
dźgnęła go łokciem w ramie.
Chyba jeszcze nigdy tak szybko nie
zwiałem z salonu. Gar na bank ma jakąś potajemną schadzkę z Rae. Richard
zaczyna coś podejrzewać, Starfire wie, że coś jest na rzeczy i postanowiła ich
kryć razem ze mną. Ten zielony gamoń wisi mi przysługę.
Idąc w kierunku garażu, wystukiwałem
wiadomość do Garfielda. A skoro już miałem wolne popołudnie, postanowiłem
odwiedzić Jinx.
Koriand’r niech się zajmie liderem.
Vic: Czerwony alarm! Robin zaczyna węszyć!
~*~*~
Garfield
Spędziliśmy razem kilka godzin świetnej
zabawy w parku rozrywki. Zaliczyliśmy prawie wszystkie automaty gier. W Rae
obudziła się rywalizacja, a ja nie miałem serca jej ogrywać. No bo bądźmy
szczerzy, wygrywała tylko dlatego, że dawałem jej fory. Z mistrzem nikt nie ma
szans. Wsiedliśmy na diabelski młyn, gdzie cały czas kurczowo trzymała się
mojego ramienia, a wiadomo, że przytulaniem nigdy bym nie pogardził.
Stwierdziła, że nie ma szans żeby ta karuzela była bezpieczna, skoro wszystko
się chybocze. To było całkiem urocze i zabawne, kiedy bała się młyna, ale bez
problemu potrafiła wejść na dach Titans Tower. Później zaciągnąłem ją na
samochodziki, chociaż upierała się, że są zarezerwowane tylko na dziewczyńskie
wypady. Oczywiście nie obyło się bez tańczenia i tony niezdrowego żarcia
popijanego colą.
Ale i tak nic nie mogło się równać
naszym wspólnym śpiewom.
Kiedy przechadzaliśmy się alejkami i
zastanawialiśmy się co robić, Rae rzuciła, że zawsze chciała pójść na karaoke,
ale nigdy się nie odważyła. Wtedy chwyciłem ją za rękę i zaciągnąłem w ustronne
miejsce, gdzie mogła nas niezauważenie teleportować do miasta. Wahała się przed
wejściem, jednak ostatecznie podała mi dłoń. Sala była mała, przytulna.
Zamówiliśmy coś do picia i usiedliśmy w kącie, słuchając wykonania starszej
pani. Namawiałem Rae na wspólny występ, nie byłem namolny, skoro powiedziała,
że jeszcze nie teraz, odpuściłem.
Scena była moja, publiczność, choć
niewielka, wielbiła mnie, kiedy zaprezentowałem im moje wykonanie Baby One More Time Britney Spears, dodając
do tego moje kocie ruchy. Oklaski były czymś wspaniałym, ale mnie i tak
najbardziej zależało na uśmiechu Rae. I udało mi się to. Rachel śmiała się w
głos, kiedy kończyłem numer zjazdem w dół wyimaginowanej rury. Ruchem ręki
zawołałem ją do siebie, ale pokręciła głową. Kontynuowałem show samemu, tym
razem piosenką Taylor Swift Love Story.
Włożyłem serce w dramaturgię tego utworu, a mojemu małemu tłumkowi fanów
najwyraźniej bardzo się to spodobało. Na końcówce piosenki, która – nie ma co
ukrywać – jest jej najlepszą częścią, zdzierałem sobie gardło razem z innymi
osobami w lokalu. I w końcu, moja najwierniejsza fanka, której dawno temu
oddałem serce, odważyła się wejść na scenę. Stanęła obok mnie i od razu złapała
moją rękę. Widziałem jej strach pomieszany z podekscytowaniem. Zaczęły lecieć
pierwsze dźwięki I Was Made For Lovin’ You
Kiss, a mnie przeszyły ciarki. Ta chwila, w której zaczęliśmy śpiewać, ona
niepewnie, a ja nadal naelektryzowany poprzednimi wykonaniami; te wszystkie
spojrzenia, które sobie posyłaliśmy w trakcie piosenki, w których tyle się
działo. Ta chwila była magiczna. Moje serce rosło i rosło, i gdyby nie reszta
zdrowego rozsądku, z podekscytowania zacząłbym się zmieniać w losowe zwierzęta.
Nie potrafiłbym opisać słowami tej euforii, która mi towarzyszyła, kiedy Rachel
się rozkręciła. Jeśli samo bezwarunkowe, bezinteresowne kochanie drugiej osoby
jest czymś cudownym, to jak nazwać uczucie, które towarzyszy, kiedy widzi się
tą ukochaną osobę rozkwitającą przy nas?
I was made for lovin’ you, baby / You were made for
lovin’ me / And I can’t get enough of you, baby / Can you get enough of me?
~~~
Kiedy stamtąd wyszliśmy, nadal
rozemocjonowani, sięgnąłem do kieszeni po wibrujący telefon. Miałem dwie
wiadomości od Vic’a. Kątem oka spostrzegłem, że Rachel również sprawdzała swoją
komórkę.
– Vic napisał, że Robin cię szukał.
To było w połowie zgodne z prawdą, ale
Rachel nie chciała żeby ktokolwiek wiedział o naszym związku, a Victor został
wtajemniczony w moje podboje zanim jakikolwiek związek powstał, więc… no dobra,
powinienem był jej powiedzieć o tym wcześniej, ale skoro przystałem na
propozycje sekretnego związku, to dla jej komfortu niech pozostanie całkowicie
sekretny, przynajmniej w jej mniemaniu.
Okej, sumienie już zaczęło mi ciążyć.
Rozglądałem się nerwowo na boki, jakby doskonale wiedziała, że nie mówiłem
prawdy i w każdej chwili mogła mnie zdemaskować.
– Mogę się tego domyślić, Robin
wielokrotnie do mnie wydzwaniał. – westchnęła – Pewnie powinniśmy wracać, ale
wcale nie chce tego robić.
Jęknąłem, kiedy oparła głowę na moim
ramieniu, przytulając się do mnie. Powinienem jej powiedzieć, musiałem być z
nią szczery, pokazać jej, że to co nas łączy jest na serio.
– Wszystko dobrze, Gar?
Patrzyła na mnie tymi swoimi ślicznymi
oczkami, no i jak mogłem inaczej postąpić?
– Vic o wszystkim wie. – wypaliłem, po
czym zasłoniłem sobie usta dłońmi.
– Jak to? – zapytała spokojnie,
odklejając się ode mnie.
Wyjaśniłem jej w wielkim skrócie jak to
wszystko wyglądało, jak zwierzałem się mu i opowiadałem o moich podbojach, ale
nic sprośnego. Nie wykraczałem poza pewne granice. Powiedziałem jej, że Vic
jest mi jak brat, tak jak dla niej Dick i, że jeśli zechciałaby to ja nie mam
nic przeciwko żeby przegadała to z Richardem. Wręcz przeciwnie, uważałem, że
powinniśmy im w końcu powiedzieć, skoro Robin zaczyna być tak wyczulony i
podejrzliwy.
– Nie jesteś zła?
– Oczywiście, że nie. – mruknęła,
chwytając mnie za rękę – No, może byłam troszeczkę zdenerwowana jeszcze chwile
temu, ale mi przechodzi. – westchnęła nerwowo – Nie chcę im na razie o niczym
mówić, bo widzisz, Gar, jest coś…
Jej telefon ponownie zadzwonił. Sięgnęła
po niego i odrzuciła połączenie.
– Tak?
– To nieistotne. Powiem ci później. –
machnęła ręką, po czym szybko zmieniła temat – Dobra, to jaki mamy plan? Mam
nadzieje, że nie obejmuje on szybkiego powrotu do domu.
Cokolwiek się działo, Rachel była tym
bardzo przejęta, a Richard był osobą, która wiedziała coś na ten temat. I to z
nim miałem zamiar porozmawiać na osobności.
~~~
Weszliśmy na klif wznoszący się ponad
oceanem. Uzgodniliśmy, że spędzimy trochę czasu sami, wyciszając się od tego
zgiełku, a gdy już będziemy gotowi się rozstać napiszę do Vica. Ja wrócę z nim
T-car’em, żeby nie wydało się, że jednak byliśmy w dwóch różnych miejscach, a
Rae teleportuje się do wieży.
Stanęliśmy na skraju, przed nami w
oddali wznosiła się Titans Tower. Mewy szybowały nad nami, skrzecząc do siebie,
a szum fal rozbijających się o skały tylko dodawał uroku temu miejscu.
– Wyobrażasz sobie mieszkać tutaj? –
zapytała, kiedy obejmowałem ją od tyłu.
– Ktoś kiedyś wyda na to fortunę. –
przytaknąłem – To bardzo ładne miejsce.
– Dziwnie jest patrzeć na wieże z tej
perspektywy. Jest taka odległa, niedostępna. Samotna z dala od miasta.
Pocałowałem ją w czubek głowy.
– I pomyśleć, że taki przystojniak jak
ja mieszka w tak posępnym miejscu.
Popołudnie upłynęło nam na
przekomarzaniu się ze sobą i śmianiu się – głównie z moich prób zalotów,
chociaż ja nie widziałem w tym nic zabawnego. Rachel teleportowała koc, na
którym leżeliśmy patrząc w chmury, i losową książkę, o którą poprosiłem.
Chwilami czytałem jej po kilka zdań, a ona w skupieniu obserwowała moją twarz.
Nie pamiętałem ani słowa z tego, co przeczytałem. Rozpraszało mnie jej
skupienie na moich ustach.
Od jakiegoś czasu żadne z nas się nie
odezwało. Rachel patrzyła w niebo, oddychając miarowo, z dłonią wyciągniętą do
słońca. Ruszała palcami jakby przeplatała między nimi promyki. Podniosłem dłoń
i dołączyłem do niej, aż nasze palce się splotły.
–
So this is love, mhm-mhm. So this is
love… So this is what makes life divine. I’m all aglow, mhm-mhm. And now I
know, the key to all heaven is mine…*
– Mam ciarki, kiedy śpiewasz. –
szepnęła, okręcając się do mnie bokiem.
– Kto by pomyślał, że docenisz mój
talent wokalny.
Parsknęła śmiechem i przetoczyła się na
mnie, siadając okrakiem na moich udach. Usiadłem, a ona mnie objęła. Moje dłonie
powędrowały na jej biodra.
– Gdybyś tylko wiedział jakie inne
rzeczy w tobie doceniam… Jestem pewna, że popadłbyś w jeszcze większy
samozachwyt.
– Opowiedz mi o nich. – przysunąłem ją
bliżej siebie, włożyła dłoń pod moją koszulkę.
– Nigdy w życiu.
Uśmiechnąłem się, rozbawiony jej
zażenowaniem. Odgarnąłem jej włosy, dotykałem jej twarzy. Rachel cała jaśniała,
nie tylko za sprawą zachodzącego słońca; miała w sobie tyle światła, o którym
nie wiedziała. Całowałem ją, powolutku, namiętnie. A ona się temu poddawała.
– Kocham cię, Rachie.
Zamarła w pół ruchu, natychmiast
spoważniała. Spojrzała w stronę Titans Tower skąpanej w złotych promieniach
chowającego się słońca, tak jakby mój szept mógł tam dotrzeć, jakbym zdradził
Tytanom coś czego nie powinienem. Po chwili odwróciła się do mnie, wpatrywała
się we mnie, a moje serce o mało nie wysiadło. Pomyślałem, że wszystko właśnie
zniszczyłem, że to wyznanie, które od tak dawna chciałem z siebie wyrzucić,
podziałało na nią jak największy odstraszacz.
– Garfield…
– Nie musisz nic mówić. Nie chciałem cię
wystraszyć.
– To nie tak, jak myślisz. Po prostu nie
spodziewałam się, że… – urwała, przeciągnęła dłonią po twarzy, zostawiając ją
przez chwile na policzku – Zależy mi na tobie, naprawdę.
– Nie chcę na tobie niczego wymuszać,
Rae. Chciałem tylko żebyś wiedziała.
– Niczego nie wymuszasz. – chwyciła moją
twarz w dłonie, ściskając policzki – Nie spinaj się tak od razu. – pocałowała
mnie.
Chciałem coś powiedzieć, coś zrobić.
Było mi dziwnie z myślą, że wyznałem jej miłość, a ona w zakłopotaniu
powiedziała, że jej zależy. Miałem wrażenie, że czuła, że powinna to
powiedzieć.
Jej telefon ponownie zadzwonił.
Pocałowała mnie w kącik ust i zsunęła się ze mnie na koc.
– Chyba powinniśmy wracać, zanim Richard
wpadnie na pomysł wyśledzenia nas. – rzuciła.
– On ma jakąś obsesje. Po co ci trening?
– A co, boisz się, że skopie ci tyłek?
– To akurat wydaje się być przyjemne. –
tym sprawiłem, że znowu się zaśmiała.
– Wracajmy do wieży, nie mogę go tak
zlewać w nieskończoność.
– Rozumiem, że wieczorem widzimy się u
mnie?
Jej konspiracyjny uśmiech wystarczył.
Rachel teleportowała wszystko do wieży,
a sama w tym czasie zaczęła odpisywać na wiadomości od Robina. Oddaliłem się od
niej, musiałem się uspokoić, złapać oddech. Wpatrując się w kwiaty na tej łące,
zdałem sobie sprawę, że jeszcze nie poruszyłem z nią tematu zbliżającego się
balu. Zerwałem mały bukiet i wbiegłem na górę, gdzie Rae stała z zamkniętymi
oczami, kołysząc się w rytm fal. Objąłem ją, przestraszyłem niechcący. Spojrzała
na kwiaty i na mnie.
– Rachel, zrobisz mi tę przyjemność i
pójdziesz ze mną na bal?
– Już myślałam, że nie zapytasz.
~*~*~
Koriand’r
Dick
uderzał rytmicznie w worek treningowy. Raven do teraz się nie pojawiła. Niczego
oficjalnie nie wiedziałam, ale chyba tylko będąc ślepą nie zauważyłabym tych
ich spojrzeń. Raven i Bestię łączyła romantyczna więź, a Robin zaczynał być
coraz bardziej podejrzliwy. Co prawda Cyborg wybrnął z niespodziewanej
pogadanki w salonie, ale tak jak i on sam, zdawałam sobie sprawę, że jeśli już
ktoś ma wrócić razem z Garfieldem do domu, to będzie to Raven.
– Robinie, siedzisz tu od dwóch godzin.
Wyprowadził ostatni cios i podszedł do
ławki. Napił się wody, po czym wytarł spoconą twarz ręcznikiem.
– Czekam na Rae.
– Może odpuśćcie dzisiejszy trening? Raven
miała ciężki tydzień i…
– I dlatego chciała ćwiczyć. Mnie to
zawsze pomaga. Lepiej żeby wyrzuciła z siebie całą złość w ten sposób, nie
potrzebujemy więcej zmartwień.
– Nie wydaje ci się, że tym możesz ją
niepotrzebnie nakręcać?
– Nie, ponieważ wyjaśniłem jej, że nie
toleruje przemocy.
– Ale jednocześnie pomagasz jej…
– W nagłym wypadku przydałyby się jej
niektóre umiejętności. Nigdy nie powiedziałem, że ufam Tarze. – chwycił mnie za
dłonie – Ale chciałbym zaufać Rachel w stu procentach, że w najlepszym wypadku
nie wpadnie na pomysł odesłania Terry do innego wymiaru. Relacja Terry i Rae
nigdy nie należała do tych… najmilszych.
– Co ty nie powiesz…
– Muszę rozmawiać z Rae, poświęcać jej
więcej czasu. Wiem jak to brzmi, ale dopóki w pewnym sensie kontroluje jej
złość, nic nam nie grozi.
Spojrzałam na niego z ukosa.
– Wiesz, co myślę? Że przydałoby się jej
spędzić czas bez ciągłego rozmyślania o Tarze. Pomyślałam, że namówię ją na
wspólne wieczorne zakupy. Za chwile bal, a ona ciągle to odkłada.
– Bal to misja…
– Twoja misja, Robinie, to ty chcesz
wtedy nachodzić Terre. My chcemy się bawić.
Westchnął, przerzucił ręcznik przez
ramie. Przez chwile prowadziliśmy bitwę na spojrzenia.
– No dobrze, niech ci będzie. Zwalniam
ją z treningu, ale tylko dzisiaj. – podniósł ręce do góry w geście kapitulacji.
– Bardzo mnie to cieszy. – mówiłam,
podchodząc coraz bliżej niego, aż nasze nosy prawie się stykały – A skoro
jesteśmy sami w wieży, moglibyśmy to jakoś wykorzystać…
Czekałam aż dotrze do niego to, co
właśnie zaproponowałam. Jego twarz i szyja pokryły się czerwonymi plamami,
zakrztusił się, chcąc coś powiedzieć. Cały sztywny, ledwo oddychał, kiedy
położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i szepnęłam mu, że czekam w jego
sypialni. Zlustrowałam go wzrokiem i powoli zmierzałam do wyjścia. To zabawne,
minęło kilka lat, a on nadal tak reagował.
~*~*~
Victor
Podjechałem w umówione miejsce, gdzie
Garfield już na mnie czekał, co znaczyło, że Rae jest już w Titans Tower.
Zaparkowałem, zgarnąłem dwie schłodzone puszki coli i wysiadłem z wozu.
Oparliśmy się o maskę T-car’a i otworzyliśmy napoje. Przed nami bezkresna woda,
zachód słońca, skrzekot ptactwa i przekrzykiwania się ostatnich plażowiczów. Garfield
był w tyle jeśli chodzi o to, co ostatnio się u mnie działo, więc miałem okazje
wszystko na spokojnie opowiedzieć. Mieliśmy czas, skoro zaplanowaliśmy powrót w
pewnym odstępie od Rachel.
A jak już podrzucę Garfielda do domu,
niepostrzeżenie się wymknę, a potem wrócę do Jinx.
~*~*~
~Rachel
* So This Is
Love – Ilene Woods
ty toxic myszko, i love it ❤️🔥
OdpowiedzUsuńtoxic myszki są najlepsze <3
Usuń