Rozdział dziesiąty

 Richard

 

To był naprawdę przyjemny wieczór. Prawie zapomniałem jak to jest oderwać się od narastających problemów i obowiązków.

Kiedy współpracowałem z Bruce’em wszystko wyglądało inaczej, miałem więcej swobody i wolnego czasu. To mój ojciec zajmował się całą papierkową robotą, planowaniem treningów, udoskonalaniem sprzętu i wszystkim innym. Jakby tego było mało na głowie miał wychowanie i szkolenie nie tylko mnie, ale również Jason’a i Timothy’ego. Zawsze go podziwiałem, ale teraz kiedy poznałem znaczenie bycia liderem i brzemienia, które się z tym wiąże mój szacunek do niego wzrósł jeszcze bardziej, choć nie przypuszczałem, że jest to możliwe.

Po tak długiej przerwie od wszelkiego rodzaju wypadów na miasto dziwnie było mi poruszać się nierozpoznawalnie wśród tłumu. Kori zdawała się nie mieć z tym żadnego problemu. Zwykłe ziemskie ubrania wyglądały na niej idealnie – zresztą jak wszystko. Lawirowała między ludźmi z uniesioną głową, narzucając mi zawrotnie szybkie tempo. O dziwo nikt nie skojarzył jej z Tytanką, mijani ludzie w ogóle nie doszukiwali się w niej żadnego podobieństwa do bohaterki Jump City. Większość ludzi maszerowała wpatrzona w ekran telefonu, a ci którzy odwracali się w naszą stronę patrzyli po prostu na piękną kobietę, od której ciężko oderwać wzrok. Ja nie czułem się tak swobodnie w zwykłych jeansach i T-shirt’cie. Dobrze, że uparłem się przy okularach przeciwsłonecznych, przynajmniej w tej kwestii pozostałem w swojej strefie komfortu. Kori stwierdziła, że wyglądam w nich niepoważnie z uwagi na porę dnia. Cóż, chyba będę musiał jakoś to przeżyć. Niepostrzeżenie udało mi się przemycić komunikator i kilka moich zabawek, tak na wszelki wypadek. Oczywiście Koriand’r o niczym nie mogła się dowiedzieć, już w wieży pouczyła mnie, że w razie wezwania Tytani poradzą sobie bez nas. Ten jeden wieczór miałem sobie całkowicie odpuścić, podobno to nie takie trudne.

Kori zatrzymywała się przy każdej sklepowej wystawie, kupowała niepotrzebne rzeczy i namówiła mnie na śmieciowe jedzenie z budki w parku. I w końcu udało mi się zaciągnąć ją do kina. Muszę przyznać, że film był całkiem niezły, biorąc pod uwagę fakt, że było to typowe romansidło. Przez cały seans ściskałem jej nagrzaną dłoń i zerkałem na nią kątem oka. Przeżywała każdą scenę filmu, a najbardziej ekscytowała się miłosnymi rozterkami głównych bohaterów.

Starfire była naprawdę zadowolona z naszego wyjścia, a jednocześnie miałem wrażenie, że cały czas pozostaje czujna, jakby z góry założyła, że nie może być idealnie i prędzej czy później ktoś zniszczy otoczkę ułudy beztroskich nastolatków.

Roześmiani przysiedliśmy na dachu jednego z budynków w centrum miasta. Starfire usiadła tak blisko mnie, że nasze uda cały czas się stykały. Starałem się nie myśleć o naszych ciałach, ani o jej udach w jeans’owych szortach. Już dawno nie czułem się przy niej tak swobodnie i jednocześnie niezręcznie. Wypełniała sobą całą przestrzeń wokół, roztaczając zapach swoich kwiatowych perfum. Kori snuła przypuszczenia o dalszych losach bohaterów filmowych. Założyła, że niedługo powstanie kontynuacja, a ja obiecałem jej, że pójdziemy na premierę. Uśmiechnęła się promiennie i skupiła całą swoją uwagę na wbiciu słomki w butelkę musztardy. Wiatr zakołysał jej włosami. Odgarnąłem kilka kosmyków z jej policzka i zatrzymałem tam dłoń.

– Kori, to był naprawdę… udany wieczór. – westchnąłem, patrząc na ruchliwą ulicę w dole. Grupki naszych rówieśników dopiero się rozkręcały zmierzając do ulubionych lokali – Przez ciągłą pracę zapominam, że jesteśmy tylko nastolatkami. I może… może Gar ma po części racje, co przyznaję z niechęcią. – ścisnąłem nasadę nosa – Nie wierzę, że to mówię, ale czasami powinniśmy wyjść do ludzi i oderwać się od obowiązków. Oczywiście z odpowiednim umiarem, bo w każdej chwili możemy dostać wezwanie.

Oczy Koriand’r zalśniły z ekscytacji, o mało nie pisnęła. Nachyliła się w moją stronę i dźgnęła mnie palcem w bok.

– Kim jesteś i co zrobiłeś z moim Dickiem?

Zaśmiałem się nerwowo. Chwyciłem ją za rękę i pocałowałem ze swobodą, o którą bym się nie podejrzewał.

– Chciałabym żeby ta chwila trwała jak najdłużej. – szeptała, przytrzymując moje dłonie – Tęskniłam za tobą.

– Nikt nie mówi, że ma się skończyć. – wplotłem palce w jej włosy i znalazłem jej usta.

Pochłonął nas niekontrolowany, namiętny pocałunek. Kori pchnęła mnie na plecy i oplotła mnie nogami. Wsunęła dłoń pod moją koszulkę, sunąc nią w górę i w dół, a ja o mało nie wyskoczyłem z siebie. Niechętnie oprzytomniałem, kiedy chwyciła mój pasek. – Star, nie tutaj – mówiłem zachrypniętym głosem. Starfire nagle poderwała się do góry, jakby dopiero teraz dotarło do niej gdzie jesteśmy, odrzuciła włosy i usiadła na skraju dachu, poprawiając się. Zerknęła na mnie z zakłopotaniem, kiedy przysiadłem obok. – Co powiesz na spacer po plaży?

– Czy to oznacza, że wracamy do domu?

Pokręciłem głową, uśmiechając się coraz szerzej.

– Naprawdę cię nie poznaję, Robinie.

Znowu zmieszaliśmy się z tłumem rozemocjonowanych rówieśników, zgodnie zmierzających w stronę plaży. To powinno mi dać do myślenia, mogłem zawrócić póki miałem jeszcze na to szansę, ale ja niczego nieświadomy pozwalałem się prowadzić innym. Starfire podekscytowana ściskała moją dłoń. Okazało się, że na plaży zabawa trwała w najlepsze, ludzie wypełniali każdą wolną przestrzeń pomiędzy niewielką sceną, a kilkoma ogniskami. Kilku chłopaków regularnie donosiło lodówki wypełnione lodem i napojami wysokoprocentowymi. Jakiś zespół podgrywał szybszy kawałek, wszyscy wirowali w rytm muzyki. Kori pociągnęła mnie za rękę w stronę tańczących i pląsała wokół mnie, wyrzucając ręce w górę. Zahipnotyzowany podążałem za nią wzrokiem, co jakiś czas ktoś na mnie wpadał, zahaczając łokciem w tańcu. Nie nadążałem za nią, a cały czas chciała więcej i więcej. Chciała wykorzystać tę noc w całości, obawiając się, że nieprędko coś takiego powtórzymy. Pozwoliłem jej na chwilę zapomnieć o tym, kim jesteśmy.

Po trzech kolejnych kawałkach mikrofon przejął jeden z organizatorów, zapraszając do puszczenia lampionów. Kiedy tłum zgęstniał pod sceną, ja nagle poczułem się obserwowany. Star w zachwycie poderwała się do góry i z uwagą obserwowała tłum ludzi zapalający swoje lampiony, które już po chwili unosiły się w nocne niebo. Obserwowałem jej zafascynowanie. Zdobyła jeden lampion i rozpaliła mały płomyk w dłoni, delikatnie muskając knot. Rozejrzałem się dookoła, wszyscy byli pochłonięci  światełkami unoszącymi się nad wodą, ale coś nie dawało mi spokoju. Czułem na sobie to znajome spojrzenie, ten dreszczyk adrenaliny wzbierający w moim ciele. Znajomy cień stał na parkingu pomiędzy dwoma autami. Mimo odległości wiedziałem, że mi się przygląda. Nie chciałem świrować, moje podejrzenia były bezpodstawne, ale i tak zdecydowanym krokiem ruszyłem w jego stronę. On stał w miejscu, nawet nie drgnął. Sięgnąłem do pasa i w tej samej chwili Starfire pociągnęła mnie za łokieć do tyłu.

– Robinie, co robisz? – pytała nieufnie.

Spojrzałem na nią przelotnie, a kiedy znowu odwróciłem się w stronę parkingu, nikogo tam nie było.

– Wydawało mi się, że coś… – jęknąłem, pocierając skronie dłonią – Chciałem coś sprawdzić, ale najwidoczniej przywidziało mi się. – Starfire podała mi schłodzony napój gazowany. Przechyliła lekko głowę, na siłę starając się przysłonić uśmiechem zmartwienie. – Najwidoczniej naprawdę jestem przepracowany. – rzuciłem bez przekonania, nadal czujnie przeczesując wzrokiem teren wokół.

 

~*~*~

 

Victor

 

W nocy nie najlepiej spałem. Wiele spraw nadal nie dawało mi spokoju. Zerwałem się z łóżka przed świtem, wskoczyłem pod prysznic i nawet nie wiem kiedy znalazłem się w kuchni, szykując obfite śniadanie. O tej godzinie w telewizji leciały same powtórki seriali i programy zajmujące się reklamą i sprzedażą sprzętów domowych. Z nudów włączyłem nagrania z monitoringu, byłem ciekaw, o której wróciły nasze gołąbeczki. Szczęka mi opadła, kiedy okazało się, że nadal nie wrócili do Wieży. To nie było w stylu Robina. Gdzieś w środku nocy na ekranie pojawił się Beastie, przeskoczyłem z jednego obrazu na drugi, szukałem jego postaci, ciekaw co takiego wyprawiał. Po chwili trafiłem na obraz z dachu, gdzie stał niebezpiecznie blisko Rav. Wyłączyłem nagrania, zanim zobaczyłem coś czego być może nie powinienem widzieć i w ciszy wsunąłem śniadanie. Podciągnąłem się z krzesła i zgarnąłem naczynia do zlewu. Kiedy odwróciłem się po kubek, do salonu weszła Raven, cała zakryta peleryną. Mruknęła niezrozumiale słowa przywitania, a z szafki wyfrunęły dwa kubki. Wgapiałem się w nią przez chwilę.

– Wszystko okej? – zapytała, wiązką energii nasypała kawy do jednego z kubków.

– Star i Robin jeszcze nie wrócili. – rzuciłem bezmyślnie. Nie wiedziałem co innego mógłbym powiedzieć, obawiałem się że wszystkim wzbudzę podejrzenia, że wygadam się, że widziałem ich razem na nagraniach. Rae skinęła głową i wsypała kawę z powrotem do opakowania. – Wybieram się na małą przejażdżkę po mieście. – dodałem po chwili wahania.

– Ah, więc zostanę sama.

– Jest jeszcze Beastie.

Czy zabrzmiało to dziwnie? Czy mogłaby uznać, że coś jej sugerowałem? Modliłem się, żeby tak nie było, nie chciałem popsuć Garfieldowi tego, co wypracował między nimi – cokolwiek to było.

– No tak. – mruknęła po chwili, tak jakby ten fakt pokrzyżował jej plany na cały dzień.

Dopiłem resztę kawy i podrzuciłem kluczę w dłoni. Patrząc na jej zachowanie do niczego nie mogło dojść, chociaż z zachowania Rae ciężko nieraz cokolwiek wyczytać i wziąć za pewnik. Odrzuciłem od siebie wszelkie domysły. Bezcelowa jazda samochodem, to jest to czego aktualnie potrzebowałem. Pokonałem kilka stopni do drzwi i po krótkim namyśle odwróciłem się w jej stronę.

– Rae, zauważyłaś jak on na ciebie reaguje?

– Robin po prostu czasami niepotrzebnie się martwi.

– Nie, nie Robin.

Milczała, pochyliła nieco głowę i westchnęła. Chyba powoli docierało do niej o kim mowa. Może i usilnie negowała tą wiadomość, ale ona i tak przedarła się przez jej obronny pancerz.

– To znaczy? – zapytała cicho, jej głos drżał, jakby bała się usłyszeć odpowiedzi.

Wzruszyłem ramionami, starając się nie roześmiać. Byłem ciekaw jak długo zajmą mu podchody. Zostawiłem Rav z wątpliwościami, a sam zjechałem windą do garażu. Wsiadłem do mojego ukochanego T-car’a i przez chwile po prostu napawałem się jego zapachem. Wsunąłem kluczyk do stacyjki, zamknąłem oko wsłuchując się w pomruki auta.

Wyjeżdżając z Titans Tower włączyłem muzykę, unikając wszystkich babskich składanek Garfielda, które podrzuca. Jump City dopiero budziło się do życia, a ja chociaż bardzo starałem się wyłączyć myślenie i tak dręczyła mnie twarz ojca.

Zmienił się. Dorobił się kilku kolejnych zmarszczek i siwizny. Wyglądało na to, że nie ja jeden pogodziłem się z przeszłością. Nie ukrywam, trochę bolało mnie to, że tak szybko sobie wybaczył i zapomniał. Zachowywał się tak, jakby wypadek w S.T.A.R. Lab w ogóle się nie wydarzył.

Jedynym plusem całej podróży do Nowego Jorku i zderzenia się z przeszłością było tylko to, że upewniłem się, że mojemu przyjacielowi nic nie grozi. Nastraszył mnie nie na żarty. Kiedy teraz o tym myślę, śmieję się w duchu z jego przerażenia, ale tak naprawdę gdyby jego przypuszczenia były zasadne… nie wyobrażam sobie życia bez niego, nie wyobrażam sobie żeby Tytani nadal mogli istnieć.

Pokręciłem głową, nie chciałem psuć sobie całego dnia dołując się przez ojca. Na kolejnym skrzyżowaniu skręciłem w lewo i zatrzymałem autko, jak tylko zobaczyłem, że otworzyli naszą ulubioną cukiernie. Od wejścia uderzył we mnie cukierkowy róż pokrywający ściany i słodki zapach wypieczonych ciast. W kilka sekund znalazłem się przy ladzie, wybierając słodkości. Kupiłem dwa różne ciasta, upewniając się, że nasz weganin nie zrobi mi afery.

Po krótkiej pogawędce ze sprzedawcą wyszedłem zadowolony z pączkiem między zębami. Zbliżałem się do T-car’a, kiedy z sąsiedniej uliczki usłyszałem zgrzyt i wystrzał. Zawróciłem z kartonikami w rękach i stanąłem u wylotu ciemnego, ślepego zaułka. Z impetem wpadła na mnie Jinx, wyraźnie przerażona. Ciasta zdusiły się w zderzeniu i wypadły mi z rąk. Wyplułem pączka widząc jakiś ruch w uliczce, z której wybiegła.

– Co jest? – szepnąłem rozkojarzony.

– Nic, dryblasie. – bąknęła, i niby wyluzowana chciała przemknąć obok mnie.

Ale ja widziałem to przerażenie w jej kocich oczach, trzęsące się dłonie i przebłysk ulgi, kiedy uświadomiła sobie, że ktoś znajomy jest obok. Cały czas się zdradzała, grając niewzruszoną. Spoglądała nerwowo za ramie, ale natychmiast odwracała wzrok, jakby bała się, że zagrożenie cały czas czai się w ciemnościach. Odsunąłem ją od siebie i podszedłem bliżej, wytężając wzrok. Zdradzieckie czujniki nikogo nie wykryły, a jednak ludzkie oko dostrzegło nieznaczny ruch. Moje ramie od razu zmieniło się w broń i wystrzeliło do zbliżającego się cienia. W tej samej chwili Jinx ruszyła na mnie. Okładała mnie pięściami po plecach, bezsilnie, nie chciała zrobić mi krzywy. Chciała odciągnąć mnie od tego, czy może raczej od kogoś, kto chwilę temu chował się w zakamarkach. Widziałem go. Ruszył na mnie i rozpłynął się w powietrzu, kiedy wystrzeliłem. Chociaż to nie mogła być prawda, głos z tyłu głowy przekonywał, że doskonale wiem kto to był.

– …ty dupku! – dopiero teraz spostrzegłem, że Jinx cały czas uderzała w moje ramie i krzyczała.

Spojrzałem na nią, a ona szybko otarła oczy i wycelowała we mnie palcem. Wezbrała w niej złość, czułem, że gotuje się od środka.

– Nie wpieprzaj się w moje sprawy. – zagroziła.

– Chciałem pomóc.

– Pieprz się! – żachnęła się, uderzając mnie pięściami w klatkę piersiową – Doskonale radzę sobie sama!

– Kto to był? Z kim zadarłaś? – odwarknąłem, łapiąc ją za łokieć.

Wyszarpała rękę i pokazała mi środkowy palec. Nie słuchała moich nalegań, syczała przekleństwa pod nosem. Pośpiesznie odeszła, tym razem już nie oglądając się za siebie, dłońmi obejmowała się w talii.

 

~*~*~

 

Garfield

 

Obróciłem się na obolałe plecy, jęknąłem i przeciągnąłem się, szarpiąc pościelami. Miałem pustkę w głowie, tak jakby wszystkie moje obawy nagle odeszły. Słodka pustka, nicość, ulga. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem taki spokój. Oddychałem, moje ciało nie pulsowało z bólu, mój umysł nie płonął. Co za ukojenie, lekkość.

Jak przez mgłę pamiętałem wczorajszy dzień, a wieczór, noc… Nic z tego. Nie miałem pojęcia jak dotarłem do łóżka, ale zasnąłem tak jak się położyłem – w dresach, których ściągacze podwinęły się do góry, uciskając moje łydki i rozpiętej koszuli w hawajskie palmy. Przed oczami majaczyła mi resztka snu, do którego najchętniej od razu bym wrócił. Czułem ją pod powiekami, przez chwilę pogrążyłem się w bezruchu, usilnie starając się zatrzymać przy sobie okruchy snu. Nic z tego. Usłyszałem trzask na korytarzu i wszystko uleciało.

Opornie zwlokłem się z łóżka, przeczesałem palcami poplątane włosy i wyszedłem na korytarz. Rae kucała plecami do mnie i zbierała książki z podłogi. Natychmiast zjawiłem się obok, podnosząc kilka tytułów. Odsunęła się nieznacznie, chowając ręce pod pelerynę. Wstała i bez słowa weszła do swojego pokoju.

Stanąłem jak wryty widząc gigantycznego kurczaka w zmiętych pościelach. Nie wyrzuciła go, co więcej prawdopodobnie spała przytulona do niego każdej nocy. Być może nieco naginam fakty, ale to nie miało teraz znaczenia. Mój umysł opanowała myśl o Rae w cienkiej piżamie, wtulającej się w maskotkę wygraną przeze mnie w wesołym miasteczku.

– Możesz odłożyć je tam, gdzie znajdziesz miejsce. – stała kilka kroków ode mnie, obserwowała mnie, a ja jak skończony kretyn wgapiałem się rozdziawiony w jej łóżko.

Uśmiechnąłem się nieporadnie i odwróciłem w stronę regałów uginających się od książek. Kilka książek wyfrunęło spod peleryny trafiając w luki na półkach.

– Nie miałam głowy do tego żeby układać na bieżąco i zrobił się mały bałagan. – szepnęła, chociaż oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że zwyczajnie kończyło jej się wolne miejsce.

Lewitujące książki przypomniały mi o dzisiejszym śnie, w którym stałem nocą na dachu, a ona była obok mnie. Tak nierealna, tak bliska. I rozmazane światła wznoszące się nad wodą, otaczające nas, łączyły się z gwiazdami w spokojnej tafli wody. Pamiętam powiew wiatru, który niespodziewanie szarpnął jej peleryną, odkrywając nagie, czerwone ramiona, uda i łydki. Kaptur opadł na jej plecy, uwalniając długie, przeplatane bielą loki. Zamknąłem oczy, przypominając sobie jej zaniepokojone spojrzenie. Miała dwie pary oczu, te powyżej brwi jarzyły się złowrogo spod przymkniętych powiek. Zadrżała jej dolna warga, a z gardła uleciał cichy jęk. Bała się mojej reakcji, pewnie myślała, że wystraszę się jej przemiany, ale ja nie mogłem się napatrzeć. Była taka piękna, a dodatkowa para oczu tylko dodawała jej uroku. Nie miała pojęcia jak bardzo jest niewinna.

Rae poruszyła się obok mnie, wyrywając mnie z transu. Otrząsnąłem się i wcisnąłem książki w wolne miejsca. Kilka dni temu, na plaży faktycznie wydawała się krwistoczerwona, jednak wtedy nie miała białych włosów ani dodatkowych oczu nad brwiami.

– To może zrobię nam śniadanie?

– Nie jestem głodna.

– Jest dość wcześnie. Ktoś już mnie ubiegł? – potrząsnęła głową w odpowiedzi – Więc pewnie jeszcze nic nie zjadłaś. Chodź, Rachie, wszystkim się zajmę.

Wyszedłem z jej pokoju, dając jej czas do namysłu. Była dziwnie spięta, jakby chciała się przed czymś uchronić i coś mi mówiło, że to nie miało nic wspólnego z wtargnięciem do jej pokoju. W połowie drogi ciekawość przeważyła i odwróciłem się żeby sprawdzić czy zdecydowała się zjeść ze mną śniadanie. Uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem ją za sobą, unoszącą się nad podłogą.

W kuchni od razu wstawiłem czajnik na kuchenkę i nasypałem herbaty do jej kubka. Wyjąłem patelnie i zacząłem siekać warzywa. Rae pojawiła się chwilę później, podleciała do mnie i zajrzała do kubka. Otworzyłem górną szafkę sięgając po przyprawy i spojrzałem kątem oka na Rae, która pierwszy raz odsłoniła swoją dłoń, całą czerwoną. Wsypała łyżeczkę cukru do kubka i zamieszała łyżeczką. Zerknęła na mnie spod kaptura, przyłapała mnie na gapieniu się i chociaż nie skomentowała tego w żaden sposób, to wystarczyło żebym w chwili roztargnienia strącił słoiczek z solą. Nie zdążyłem odskoczyć i oberwałem prosto w lewe oko. Krzyknąłem z bólu, zacisnąłem powiekę i zakryłem ją dłonią. Rachie natychmiast pociągnęła mnie za łokieć i posadziła na kanapie. Chwyciła mnie za nadgarstki, starając się odsunąć dłonie od oka.

– Zaczyna puchnąć. – stwierdziła rzeczowo – Nic się tam nie dostało?

– Nie wiem. – jęknąłem w przypływie paniki – Myślisz, że wypali mi oko?

Prychnęła, muskając palcami moją powiekę. Wdychałem jej zapach, starając się uspokoić. To tylko sól, nic wielkiego. Otworzyłem nieuszkodzone oko patrząc na jej twarz, tak blisko mojej. Spod kaptura wystawały kosmyki jej białych włosów. Z ledwością przełknąłem ślinę, kiedy uświadomiłem sobie, że to wcale nie był sen.

– Rachie… – już chciałem jakoś zaczepić o wczorajszy wieczór, kiedy podeszła do zamrażalki – Błagam, tylko nie mięso.

Wyobraziłem sobie, jak przewraca na to oczami i znowu przeszył mnie dreszcz. Nie mogłem pozbierać myśli, bo mój domniemany sen okazał się rzeczywistością. Poprawiłem się na kanapie, a ona usiadła obok, znowu niebezpiecznie blisko mnie.

– Groszek. – szepnęła, odgarnęła moje włosy i z czułością przyłożyła mrożonkę do opuchlizny. Moje serce o mało nie wyskoczyło z piersi. – Jestem pewna, że twoje ręce nie ucierpiały.

Zapiekły mnie policzki. Przejąłem od niej paczkę groszku, dotykając przy tym jej palców. Niemal wyszarpnęła dłoń, odkaszlnęła. Nie mogłem jej rozgryźć. Poczułem swąd spalenizny, poderwałem się do góry. Rae podbiegła w stronę kuchenki. W całym zamieszaniu zapomnieliśmy o śniadaniu, które szybko zajęłoby się ogniem. Zakrztusiłem się ciężkim, gryzącym dymem, zakręciło mi się w głowie. Rach wrzuciła przypaloną patelnie do zlewu i zalała wszystko wodą, podsycając dym. Zakaszlałem, skręcając się od intensywnego zapachu.

– Cóż, gdybym miała kontynuować za ciebie, pewnie skończyłoby się tak samo.

– Muszę wyjść. – wykrztusiłem i stanąłem na chwiejnych nogach. Łzy zapiekły mnie w oczy.

Rae podeszła do mnie i już po chwili znaleźliśmy się na dachu. Chciało mi się śmiać, widząc jak nadzoruje każdy mój ruch. Pokracznie usiadłem i nabierałem czystego powietrza. Położyłem się na zimnym podłożu, zamknąłem oczy i oddychałem. Wdech i wydech, tylko spokojnie. Mogłem się domyślić, że w końcu do tego dojdzie, zbyt długo udawało mi się funkcjonować nie odczuwając skutków mutacji.

– Co się stało? – mruknęła siadając obok mnie z podkulonymi nogami.

Machnąłem dłonią, a ona nagle zdjęła kaptur. Białe loki poderwały się szarpane wiatrem, idealnie kontrastowały z jej czerwoną skórą. Patrzyłem na nią zahipnotyzowany. Sięgnąłem po jej dłoń, pozwoliła mi spleść ze sobą nasze palce. Wczorajsza noc jeszcze bardziej we mnie uderzyła.

Była tutaj, razem ze mną, to nie był sen.

W Wieży było mi duszno, nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Chodziłem z kąta w kąt, miałem miliardy myśli na sekundę. Nie nadążałem za sobą; umysł, zmysły i otaczający mnie świat zdawały się pędzić, tylko moje ciało mnie spowalniało. Pamiętam, że jak tylko ją zobaczyłem zacząłem oddychać pełną piersią, spokojniej. Kiedy znalazła się obok mnie, cały ból wyparował. Poczułem się błogo. Wiedziałem, że coś nie gra po samej jej postawie. Zdawała się taka krucha, a jednocześnie biła od niej niezrozumiała potęga, której najwyraźniej nie potrafiła udźwignąć. I nagle powiew wiatru odsłonił jej piękną, zmienioną twarz. Uwolnił jej włosy, które przez kilka dni urosły dobre dwadzieścia centymetrów. Wtedy nie miała jeszcze całej głowy w bieli. Musnąłem jej rozgrzaną dłoń, Rae spojrzała na mnie. Miała dwie pary oczu, te wyżej były przymknięte, ale lśniły jaśniej niż księżyc, jakby pochwyciły całe jego światło. Niebo zlewało się z otaczającym nas oceanem, tworzyło niekończącą się ciemność wypełnioną gwiazdami i lampionami. To było cudowne widowisko, ale dla mnie liczyła się tylko Rachel i to, że odpowiedziała na mój dotyk. Jej dolna warga zadrżała, wyglądała jakby bała się tego, co się z nią działo, jakby nie rozumiała dlaczego jest tak a nie inaczej. Chwyciłem ją za dłoń, jej dotyk mnie elektryzował. Skóra przy skórze, jej palce nerwowo zaciskające się na moich. Nie chciała mnie puścić, tak samo jak ja jej.

Spojrzałem na nią, czułem gorące rumieńce na całej twarzy.

– Zacząłem mutować. – wymamrotałem siadając – Przez to ciężko mi normalnie funkcjonować. Moja głowa… nawet nie potrafię tego opisać słowami. I do tego każdy zmysł daje mi popalić.

– Dlaczego nam nie powiedziałeś?

– To ciężki temat, Rae. – rzuciłem, wbijając wzrok w chmury – Cyborg o wszystkim wiedział, ty jesteś drugą osobą, której o tym mówię. I myślę, że nie ma potrzeby wspominać o tym reszcie. – zerknąłem w jej stronę i na nasze złączone dłonie – Poza tym i tak nie da się nic zrobić. Po prostu muszę przez to przejść, przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. A w porównaniu do pierwszego razu teraz jest… znośnie.

– Znośnie. – powtórzyła głucho.

– Nie zwijam się z bólu, więc tak, jest całkiem znośnie.

– Oh. – westchnęła – Mogłam… mogłam coś zrobić. – mówiła, bardziej do siebie niż do mnie. Nie wiedziała, jak działa na mnie jej obecność. – Mogłam ulżyć ci w cierpieniu.

– Zrobiłaś to. – odparłem. Rae poderwała głowę do góry, wpatrując się w moją twarz. – Nic mi nie jest, Rachie. Wszystko już mija, muszę tylko nauczyć się nowego mnie. – mówiłem, pocierając kciukiem jej dłoń, puściłem do niej oczko.

Przez chwile siedzieliśmy w ciszy, wsłuchani w ocean. Pocieraliśmy swoje dłonie, bawiliśmy się swoimi palcami, zafascynowani tym jak bardzo one do siebie pasują, jak się łączą i nie chcą puścić.

– Nie patrzysz na mnie z odrazą. – zauważyła.

– A powinienem?

– Teraz widzisz czym jestem.

Przyjrzałem się jej włosom, łaskoczącym policzki, czerwonej skórze i parze oczu tuż nad brwiami, które usilnie pozostawiała zamknięte. Tak, widziałem kim jest.

– Patrzyłaś na mnie z odrazą, kiedy przemieniłem się w bestie?

– Uratowałeś mnie.

– Ty też mnie uratowałaś. – mówiłem, wspominając obłęd w jaki wczoraj popadałem. Przesunąłem się do niej, jeszcze bliżej, chciałem odpędzić niepokój. – Być może nie jesteś tego świadoma, ale wczoraj poskromiłaś bestię.

Patrzeliśmy sobie w oczy, było w tym coś intymnego, coś prawdziwego i szczerego. Byliśmy tak blisko siebie, nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Tonąłem w niej, pogrążyłem się w fantazji o tym do czego mogłoby między nami dojść. Byliśmy naprawdę blisko pocałunku, już prawie musnąłem jej usta, kiedy nagle szeroko otworzyła oczy.

– Może tym razem faktycznie pomedytujmy. – zaproponowała zachrypniętym głosem, zaczepiając o naszą ostatnią rozmowę na plaży.

Z niechęcią odsunąłem się od niej, ostatni raz ściskając jej drobną dłoń. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Rae od razu zamknęła oczy, odcinając się ode mnie, udając, że nic takiego nie miało miejsca. Jej klatka piersiowa unosiła się niespokojnie.

– Rachie, zetniesz włosy, jeśli powiem, że ładnie ci w długich?

– Tak.

– W takim razie wyglądasz okropnie.

Jej cichy, zakłopotany śmiech rozniósł się echem w moim sercu. Nie mogłem pozbyć się uśmiechu z ust. Usilnie zacisnąłem powieki i przygryzłem wargi. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że opuchlizna dawno zniknęła.

Rae. To wszystko jej sprawka.

 

~*~*~

~Rachel

Komentarze

  1. o em gje
    no to tak
    scena na dachu... no.. chyba ci już pokazałam co o niej sądzę.
    ogólnie podoba mi się taki spojony, wesoły wątek randki. musi ich być wiecej!
    "Rae, zauważyłaś jak on na ciebie reaguje?

    – Robin po prostu czasami niepotrzebnie się martwi.

    – Nie, nie Robin."
    AAAAW ❤
    i to, jak Cybus bal się nieprzyzwoitości xDDD kocham.

    ciekawie, że az
    wspomnialas o kurczaku. czyli tatuaż to pewniak.

    "Rachie, zetniesz włosy, jeśli powiem, że ładnie ci w długich?" uuuuwielbiam, chociaż mam deja vu, jakbym już to słyszała.

    ale ja wolę Rachie w krótkich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, scena na dachu jest speszyl for ju, ale musiałam to uciąć żebyś się za bardzo nie cieszyła xd
      KIBOOOO CICHOOO
      A rozmowa o włosach faktycznie wcześniej już była, jak za pierwszym razem pisałam bloga, to w którymś rozdziale się pojawiła. Nie mogłam się powstrzymać żeby ją tu wrzucić, bo jest strasznie urocza.
      W takim razie muszę ściąć włosy.

      Usuń
  2. Awwww <3<3<3
    Aż ciężko mi tutaj przywołać jakiś konkretny fragment, bo całość jest super. No wiadomo, że momenty z Raven są najlepsze, ale pozostali też bardzo dobrze "działają". Podoba mi się ten wątek przemiany BB i Rae, więcej tego dobra poproszę. Trochę mi umykają fakty przez te odstępy czasowe między rozdziałami. Co za tatuaż ma na myśli Kibo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, a ja tak długo nie wrzucałam tego rozdziału, bo cały czas miałam wrażenie, że coś mi nie gra. xd
      Nooo, nie mogę obiecać, że będę wrzucała jakoś systematycznie rozdziały, bo jak wszyscy widzimy ostatnio mi to nie wychodzi. Może latem coś mnie natchnie i będą częściej, ale kto wie.
      A co do tatuażu - narazie nie mogę nic więcej powiedzieć, bo nie chcę zapeszać, ale skoro Kibo się wygadała, to być może pochwalę się gotowym. ;)

      Usuń
  3. Cześć Rachel. Widzę że w kwestii częstotliwości wpisów jedziemy na tym samym wózku. :)

    Podoba mi się że znalazłaś balans pomiędzy głupkowatością Bestii i jego powagą. "Wyglądała jak wielkie burrito." XD Jest wrażliwy ale nie jest miękki. Lubię go.

    Gwiazdka też jest spoko. Specyficzny język, absolutna szczerość i rozbrajający altruizm to coś pięknego. Opisy jej zachowania też są świetne: "i uśmiechem który nie mieścił się na twarzy". W takich chwilach klimat kreskówki z 2003 wylewa się z ekranu.

    Cyborg jest super. Czasem nie wyczuje sytuacji, tak jak nie wyczuła by Gwiazdka czy Bestia, ale szybko myśli i błyskawicznie poprawia swoje błędy, dostosowując się i próbując zachować twarz.

    No i Robin. Małomówny, poważny, trzeźwo myślący. Taki jaki być powinien. Uwielbiam paranoiczną nutę na plaży. Ja z paranoją przesadzam i jestem na nią bardzo łasy, więc strzeż się żebym Cię tym nie zaraził. :)

    Cicha, lekko nieobecna Raven. W sam raz.

    Wątek Jinx robi się coraz ciekawszy. Była kryminalistka która próbuje wyjść na prostą. Stare grzechy rzucają długie cienie, ciekawe czy jej się uda.

    Bardzo mnie cieszy że relacja Gwiazdka-Robin wraca do normy. Jakby nie wyszli wreszcie na miasto, to konieczna by była terapia.

    Relacja Bestia-Raven na na początku bloga (który pamiętam piąte przez dziesiąte bo to bardzo dawno było) była strasznie nachalna, nie pasowała mi do nich. Rozmowa z Raven z perspektywy Bestii przypomina bieg z zamkniętymi oczami przez pole minowe. Nie wiesz kiedy popełnisz błąd, ale wiesz że tak będzie, i cieszysz się z każdej chwili którą uda Ci się ugrać. Teraz jest lepiej, Bestia dalej jest (trochę) nachalny, a Raven (trochę) wycofana, i czuć że ich (niby)związek jest kruchy, ale oboje pracują nad tym żeby go umocnić.

    Czekam na nowe wpisy, i nie popędzam bo dobrze wiem jak to jest z pisaniem. Trzymaj się. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super :D Ja jak piszę to nie wychodzi mi to wgl… A tym masz ewidentny talent. Oby tak dalej ❤️

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział pierwszy

Rozdział siedemnasty

Rozdział szesnasty