Rozdział trzeci

Rachel

Naprawdę starałam się skupić, bardzo potrzebowałam medytacji. Chciałam oderwać się od rzeczywistości i uwolnić od umysł od wszystkich zbędnych bodźców. Od rana odsunęłam zasłony, tak jak kazał lider, przez co w moim pokoju było niesamowicie duszno. Wszędzie unosił się uwięziony w pościelach zapach nocy spędzonej z Richardem. Nawet otwarte na oścież okno nie wniosło tu powiewu świeżości.
Musiałam odetchnąć.
Wbiegłam po schodach na dach, od razu łapiąc zadyszkę. Moja kondycja to żart. Oparłam ręce o kolana, próbując w tej pozycji uspokoić serce i złagodzić ból w klatce piersiowej. Wiele bym dała za możliwość skorzystania z teleportacji. Nie jestem pewna czy udałoby mi się zapanować nad sobą, dlatego wolałam uniknąć jakiegokolwiek korzystania ze swoich zdolności. Chcąc uratować przede wszystkim Tytanów, musiałam się ograniczyć. Powoli prostowałam plecy, ogarniając wzrokiem bezkres otaczającej mnie wody. Wiatr pochlastał mnie po twarzy, ciągnąc za trzepoczącą pelerynę. Jakiś ptak przeleciał nade mną, skrzecząc przeraźliwie. W pierwszej chwili pomyślałam, że to Bestia, ale zaraz za nim pojawiły się jeszcze dwa ptaszyska, wzbijając się wyżej i nawołując do siebie.
Na samym początku, po mojej decyzji o pozostaniu w drużynie, ten widok przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Z biegiem czasu się to zmieniło. Teraz mogłam spokojnie stanąć na krawędzi dachu, zamknąć oczy i wsłuchać się w rozbijające się o wyspę fale. Gdzieś w potędze tego żywiołu szukałam ukojenia od natręctwa myśli.
Nie chciałam tego przyznać, ale przejęłam się jego słowami. Tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak opacznie można odebrać to, co łączy mnie z Richardem. Dopiero Beast Boy uświadomił mnie, jak mogło to wyglądać w oczach Starfire. A mnie dręczyły coraz większe wyrzuty sumienia, nawet jeśli doskonale wiedziałam, że ani ja ani Richard nie prowokujemy tego typu sytuacji i nie wykraczamy poza więzi jakie łączą rodzeństwo. Wiele razem przeszliśmy. Wiemy o sobie więcej niż powinniśmy. Widzieliśmy się w różnych niezręcznych sytuacjach. Ale czy to jest powód żeby posądzać nas o takie czyny? Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek dojdzie do takich nieścisłości. Nigdy nie chciałam wtrącać się pomiędzy Richarda a Kori, tym bardziej nie chciałabym być powodem rozpadu ich związku. I chociaż lider nie chciał przyznać przed Cyborgiem i Beast Boy’em, ja doskonale wiedziałam, że Starfire nie była mu obojętna. Byłam wdzięczna za jego szczere wyznania, wiedząc ile go to kosztowało. Pamiętam, jak bardzo cieszyło mnie jego szczęście, jak rosło mi serce, kiedy nieśmiało mówił, że chyba ją kocha.
A teraz moje głupie lęki mogły wszystko zepsuć.
Z trudem przełknęłam gulę w gardle. Nie chciałam się rozpłakać. W tej chwili byłam na siebie przede wszystkim zła. Zacisnęłam usta, spoglądając na nadgarstek, za który chwycił mnie Beast Boy. Jakby na zawołanie, chłopak pojawił się na dole. Wyszedł z garażu Cyborga i zrzucił z siebie koszulę. Podmuch wiatru porwał ją prosto w spienione fale okalające brzeg naszej wyspy. Obserwowałam jak ostrożnie, a jednocześnie z wielką pewnością siebie wchodził do wody. Zanurzał się coraz głębiej, aż w końcu zniknął pod powierzchnią.
Co jeśli miał rację? Jeśli tym razem to, co powiedział miało jakiś sens?
Westchnęłam, zaciskając dłonie w pięści. Jedyną osobą, która mogła teraz coś zmienić był Richard.
Wróciłam do środka, skierowałam się prosto na siłownię. Richard stał odwrócony plecami do wejścia, uderzając naprzemiennie w worek treningowy, do którego Beast Boy dorobił podobiznę głowy Gizma. Stałam w ciszy, przyglądając się jego perfekcyjnym, wyćwiczonym ruchom. Mokra od potu koszulka przylgnęła do jego cała, prezentując napięte mięśnie. Przystanął, poprawił wilgotne włosy i odwrócił się prosto do mnie.
– Wszystko w porządku? – zapytał, nachylając się po butelkę wody. Odkręcił zakrętkę i pochłonął łapczywie połowę zawartości. – Właśnie miałem do ciebie zajrzeć. – otarł usta nadgarstkiem.
Odpowiedziałam mu skinieniem głowy. Mimowolnie skrzywiłam się na widok jego poharatanych dłoni. Skórę miał miejscami popękaną, w większości zdartą. Kostki były usłane strupami, które po tak intensywnych treningach otwierały się na nowo. Tworzyły głębokie rany, z których sączyła się krew i ropa. Schował ręce za plecy, a ja wyrwałam się z odrętwienia. Wcześniej kiedy tylko mogłam ukradkiem leczyłam jego rany, a teraz nie mogłam nic z tym zrobić.
– Chciałam z tobą porozmawiać. – wydukałam, wchodząc do sali.
– Okej. Skoczę pod prysznic i widzimy się w gabinecie. – zarządził, nadal trzymając ręce poza zasięgiem mojego wzroku.
– A nie moglibyśmy załatwić tego od razu?
Robin przystanął. Miał na sobie maskę, ale mimo tego czułam jego wzrok. Wolałabym nie czekać i mieć to już z głowy. W przeciwnym wypadku, obawiam się, że nie podejmę się później tej rozmowy.
– Brzmi poważnie. – powiedział, zamykając drzwi. Wskazał mi miejsce na drewnianej ławce, usiedliśmy obok siebie. – O co chodzi, Rachel?
– Cóż, chciałabym żebyś wiedział… – zaczęłam, ale nie mogłam skleić wypowiedzi. Słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Tak właściwie, co miałabym mu powiedzieć? Chciałabym żebyś wiedział, że rzekomo mamy ze sobą romans. Zabawne, co nie? – Chciałabym, żebyś wiedział, że jesteś dla mnie kimś ważnym i jestem ci wdzięczna za wszystko, co dla mnie robiłeś. – wyrzucam z siebie na jednym tchu – Ale myślę, że nie powinniśmy…
– Zaczekaj, Rach. – przerwał mi, energicznie podrywając się na nogi – Chyba wiem, co chcesz mi powiedzieć. Chciałbym tylko wiedzieć, komu powinienem teraz wytłumaczyć delikatnie kilka istotnych kwestii.
Spojrzałam na niego, zbita z tropu jego nagłą, ostrą reakcją. Poprawiłam się na niewygodnej, twardej ławce, szukając odpowiednich słów.
– To nie tak jak myślisz… – podjęłam znowu.
– To był Beast Boy, mam rację? Mijałem się z nim na korytarzu. Miał przyjść na trening, który go ominął, ale zamiast tego nawciskał ci tych bredni.
Richard tryskał złością. Ewidentnie przejął się tą sytuacją. Chwyciłam go za rękę, nakłaniając by usiadł obok mnie. Nie wiedziałam jak zacząć temat. Jak wyjaśnić mu wszystko na tyle dobrze, by nie wpadł w szał i nie zabił Beast Boy’a.
– Cokolwiek by nie powiedział Beast Boy, to jest nieistotne. Chcę tylko…
– Nieistotne? – przerwał mi znowu – Myślę, że jest inaczej. Myślę, ze liczysz się z jego zdaniem, skoro zabolało cię to na tyle żeby od razu przyjść i wyjaśnić całą sprawę. – ściągnął maskę i przetarł zmęczone oczy.
– Nie obchodzi mnie jego zdanie, ale Star chyba nie bez powodu wyleciała i nadal nie wróciła, co nie? – odgryzam się. Spojrzałam na jego umęczoną twarz i upomniałam się, że nie jestem tu po to, żeby się z nim skłócić. Wzdycham, starając się opanować. – Pomyślałam, że może powinnam z nią porozmawiać. – wyszeptałam, chociaż na usta cisnęły mi się przekleństwa, a ludzka strona podpowiadała żeby go przeprosić. Wbiłam nieobecny wzrok w podłogę.
– Nie, nie, nie. W żadnym wypadku. Zabraniam. – odpowiedział natychmiast. Wydawał mi się bardziej urażony moją chęcią rozmowy ze Star, niż brakiem szacunku. Zaczął się wycofywać. – To tylko wszystko pogorszy. Nie ma sensu więcej poruszać tego tematu.
– Jak to nie ma sensu?
– Wiedziałem o wszystkim. – rzucił mimochodem, zbierając z podłogi bluzę i ręcznik – Nie trzeba mieć supermocy żeby przewidzieć ich błędne spostrzeżenia. A skoro wiem jaka jest prawda, jakie relacje naprawdę nas łączą, to czym mam się przejmować? Nie zrezygnuję z ciebie dla Kori, rozumiesz? Może brzmi to dziwnie, ale taka jest prawda. Nie mam zamiaru pozwolić ci się poddać a co za tym idzie, nie ograniczymy kontaktu tylko dlatego, że oni coś sobie uroili.
– Ale nie chcę żebyście…
– Niczym się nie przejmuj, wszystko jest jak być powinno. – wstał, nachylił się nade mną i pocałował mnie w czoło – Chciałem cię przed tym uchronić, ale niestety… Jeśli będzie się to powtarzać porozmawiam sobie z nimi. Ale póki co staraj się nie reagować na ich głupie teksty. To rozkaz. – powiedział uśmiechając się i jak gdyby nigdy nic wyszedł z siłowni.
– Richard… – jęknęłam
Zostawił mnie w wilgotnej, przesiąkniętej potem siłowni, użerającą się z wątpliwościami.

~*~*~

Garfield

Wylegiwałem się na maleńkim kawałeczku piaszczystej plaży wokół wieży. Mokre spodenki przylgnęły do moich ud, a piasek dostał się chyba wszędzie. Podłożyłem ręce za głowę, zamykając oczy. Promienie słoneczne otuliły moje ciało, czułem jak krople wody powoli znikały. Mógłbym tak leżeć godzinami, wsłuchany w szum fal i śpiew ptaków. I gdyby nie fakt, że jestem niesamowicie głodny, a moje jedzenie jest w drodze do domu, pewnie spędziłbym resztę popołudnia relaksując się w słońcu. Niestety nie udało mi się popływać tak jak zazwyczaj, kiedy jestem jednym z morskich stworzeń, ale mimo tego zdołałem się trochę wyciszyć. Na razie musiałem się zadowolić nurkowaniem w ludzkiej postaci.
W pewnej chwili coś przysłoniło mi słońce. Pomyślałem, że pewnie kilka chmurek leniwie sunie po niebie, uparcie zasłaniając dopływ ciepła. Otworzyłem oczy dopiero, kiedy rzekome „chmurki” zaczęły narzekać, że zasnąłem.
– Wcale nie śpię. – bąknąłem, mrużąc oczy na Vica.
– Mam twoje żarcie. A teraz idziemy pobrać krew. – rzucił. Pokazał mi kartony z pizzą i tak po prostu odszedł.
– Vic, poczekaj! Może najpierw coś zjem? – wołałem, wstając energicznie.
Rzuciłem się za nim biegiem, wnosząc piasek do domu. Starałem się zapamiętać, żeby później to sprzątnąć, inaczej Robinkowi poleci piana z ust. Dogoniłem go dopiero przed salą szpitalną. Przez szybę widziałem, jak odkładał pizzę na szafkę obok łóżka i zaczął szykować igłę. Odruchowo chwyciłem obolałe ramię i przełknąłem ślinę. Najchętniej uciekłbym do siebie i zabarykadował drzwi. Głód był silniejszy niż myślałem, dlatego uchyliłem oszklone drzwi i zajrzałem przez szparkę do środka.
– No, siadaj. – powiedział, wskazując na biały materac – Na co czekasz?
– Nie możemy przełożyć tego na inny dzień? Siniak mi wyszedł po ostatnim wkłuciu. Jeśli teraz wbijesz się tam znowu, jest wysokie prawdopodobieństwo, że umrę. – wyjęczałem, starając się ignorować burczenie w brzuchu.
– To żaden problem, wkłuję się w drugą rękę. – wyjaśnił spokojnie, zakładając lateksowe rękawiczki.
Nadal stałem w progu nie wiedząc, w którą stronę się ruszyć. Nie chciałem go zdenerwować, ale nie podobał mi się pomysł spędzenia chociażby chwili w Skrzydle. Przebierałem w miejscu nogami, szukając kolejnej wymówki.
– Vic, proszę cię, zróbmy to kiedy indziej. – wystękałem.
– Żartujesz sobie? Najpierw mnie straszysz, opowiadając mi jak okropnie się czujesz, a teraz gardzisz moją pomocą? Czy tylko ja mam wrażenie, że coś tu jest nie tak? – podenerwowany podniósł głos. Brew ściągnęła mu się do środka, co wyglądało komicznie, a jednak nie potrafiłbym się teraz zaśmiać. – Siadaj, zanim wyjdę z siebie.
– Kiedy ja nie mogę. – miauknąłem żałośnie.
Prawda była taka, że nie chciałem robić badań, bo bałem się, że wynik potwierdzi moje obawy.
– Garfield, zaraz ci pacnę. Siadaj, do cholery. – warknął na mnie.
– Gościu, uspokój się. – szepnąłem, podnosząc ręce do góry i posłusznie wszedłem do Sali.
– Myślałem, że jest tak źle jak mówiłeś, ale najwidoczniej robisz ze mnie idiotę. – wyrzucił z siebie, kiedy ja potulnie usiadłem na łóżku.
– To nie tak, Vic. Naprawdę mnie boli. – postanowiłem być szczery, a widząc, że przyjaciel chciał wysłuchać co mam do powiedzenia, kontynuowałem – Przy każdej przemianie moje ciało jest rozrywane. Umysł dosłownie mnie pali. To czego doświadczam sprawia, że mam wrażenie, że tego nie przeżyję. Jest gorzej niż kiedy byłem mały. Dlatego unikam przemian. – wzdycham, przeczesując palcami mokre włosy – Ja po prostu... Kiedy byłem mały i przechodziłem mutację… Pamiętam, że okropnie mnie to bolało. Pamiętam, że rozdrapywałem skórę, tak bardzo mnie paliła. Nosiło mną, rozumiesz? Miałem wybuchy energii, a zaraz potem ciało stawało się niewładne. Później, kiedy trafiłem do Doom Patrol i Mento kazał mi ćwiczyć... myślałem, że mnie zakatuje. – zaśmiałem się gorzko, wspominając moich przybranych rodziców. Surowego ojca i oddającą mi całe swoje serce matkę. – Tego bólu nie da się opisać. To jakby samoistnie łamały ci się kości, a wnętrzności poskręcały w supełki. Serce nabierało takiej szybkości… – pokręciłem głową – Myślałem, że wyskoczy z klatki piersiowej, a w płuca ledwo nabierałem powietrza. A potem, kiedy już stałem się wybranym zwierzęciem wszystko nagle wracało do normy. I tak za każdym razem, aż tego nie opanowałem. Wiesz, ile musiałem trenować żeby zachować płynność między przemianami? Mento strasznie mnie za to gonił, bo niejednokrotnie miał przeze mnie spaloną akcję – pokręciłem głową, wspominając jego złość – A teraz przeżywam to na nowo i boję się, że… – urwałem, głos coraz bardziej mi się załamywał, przełknąłem łzy – …boję się, że tym razem zmierza to do pozbawienia mnie mocy. No bo co jeśli stanę się na powrót zwykłym, białym chłopakiem? Wtedy nie będę już Bestią, a jeśli tak się stanie, to kim będę? Nie mam rodziny, nie mam gdzie się podziać. Nie chcę zostać sam. Dopiero przy was poczułem, że znalazłem swoje miejsce. Z wami moje życie nabrało sensu, rozumiesz? Nie mogę tego stracić.
Czułem, że do oczu napłynęły mi łzy, a patrząc na Victora, wychodziło na to, że nie tylko na na nowo wszystko przeżywałem. Tym razem miałem towarzysza w bólu. Vic podszedł do mnie i jednym szybkim ruchem przyciągnął mnie do siebie, nieco za mocno ściskając. Łzy popłynęły mi po policzkach, załkałem mu w ramie. Chciałem się opanować, ale za nic nie mogłem zatrzymać myśli. Nie mogłem wyłączyć umysłu. Przed oczami pojawiały mi się najróżniejsze scenariusze. A każdy z nich mówił o końcu kariery superbohatera, spowodowanej utratą mocy. Bałem się, że wyląduję na bruku, nie będę miał gdzie się zatrzymać, nikt mnie nie zatrudni, zostanę wygnańcem. Dręczyły mnie myśli, że bez mocy byłbym nikim. Nie mógłbym być już jednym z Tytanów, bo nie miałbym realnych szans by być jak Robin. Nie wiem co było bardziej przytłaczające. To, że zostanie mi wszystko odebrane, czy to, że nigdy nie będę miał szansy być bliżej Rachie.
– Nie łam się, stary. – usłyszałem rozdygotany głos przyjaciela – Obiecuję, że nigdy nie zostaniesz sam. – pociągnął nosem, starając się zapanować nad emocjami – Nie zostawię cię.
– Tak, do czasu aż nie oddam ci kasy za pizzę. – załkałem.
Victor spojrzał na mnie, wytarł łzy, które zebrały mu się pod powieką i wybuchnął gromkim śmiechem. W odpowiedzi również parsknąłem śmiechem. Vic podał mi chusteczki i wodę. Otarłem załzawioną twarz i wypiłem zawartość papierowego kubeczka. Tylko najlepszy kumpel może sprawić, że po tak dramatycznych wyznaniach potrafię się zaśmiać.
– Zanim oddasz mi pieniądze i się rozstaniemy, może jednak sprawdzimy co się dzieje, okej? Nie możesz od razu zakładać najgorszego. Skąd w ogóle pomysł, że to do tego doprowadzi?
Wzruszyłem ramionami. Nie miałem siły żeby mu wytłumaczyć, że tak po prostu czuję. Jedyne czego teraz pragnąłem, to uwierzyć w jego optymistyczną wersję zdarzeń. Niechętnie podałem mu rękę, godząc się na pobranie krwi. Starałem się nie myśleć o igle, która niedługo znajdzie się pod moją skórą ani o litrach krwi, zabranych do badania.
Spojrzałem karton z pizzą, przypominając sobie o męczącym mnie głodzie i nagle wkłucie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Chwile później było już po wszystkim, a ja nadal byłem przytomny. Siedzieliśmy z Victorem na szpitalnym łóżku i zajadaliśmy się trójkątami.

~*~*~

Victor

Zarzuciłem na siebie skórzaną kurtkę i zgarnąłem klucze do auta. Wyszedłem z pokoju i od razu skierowałem się do sypialni Garfielda. Otworzyłem drzwi, wchodząc jak do siebie. Beastie leżał na łóżku i czytał jeden ze swoich komiksów. Spojrzał na mnie z uniesioną brwią. Rzuciłem w niego pierwsza lepszą bluzką z podłogi.
– Ubieraj się. – rozkazałem, nie przyjmując sprzeciwu. Wodziłem wzrokiem po pomieszczeniu. Trzeba przyznać, że nieco się zapuścił…
– Jasne, a po co? – zapytał, zakładając koszulkę przez głowę.
– O ile dobrze pamiętam, skarżyłeś się, że nie masz co jeść.
– I teraz chcesz jechać na zakupy? – dopytywał, nie dowierzając.
– No a na co ci to wygląda?
Garfield wzruszył ramionami i wskoczył w japonki. Przyzwyczaiłem się już do tego, że Beast Boy czasami zachowywał się gorzej niż dziecko. Wiadomo było, że sam nie zrobi zakupów, ponieważ wcześniej przyznał, że woli zaczekać, aż nasze gołąbeczki wyruszą na łowy. Dlatego też żeby zaoszczędzić sobie nerwów postanowiłem pojechać z nim dziś. Nie miałem zamiaru wysłuchiwać jego narzekań na pustą lodówkę. Na dodatek na nos założył ciemne okulary w gepardzie cętki i zaprezentował się przede mną niczym model na wybiegu.
– Wyglądasz w nich idiotycznie. – naśmiewałem się z kumpla.
– Wyglądam ultraseksownie. – sprostował – A ty zwyczajnie mi zazdrościsz. – wystawił język i pewnym siebie krokiem, poszedł prosto do garażu.
Nim zdążyłem się zorientować straciłem go z oczu. Nie wróżyło to nic dobrego. Mogłem się założyć, że Bestia wpadł na kolejny „genialny” pomysł. Ruszyłem co sił w nogach, mając na uwadze przede wszystkim dobro mojego autka.
Kiedy dotarłem do garażu od razu podszedłem do samochodu. Garfield siedział na miejscu kierowcy, dłonie miał oparte na kierownicy. Spojrzałem na niego gniewnie i zastukałem nerwowo w szybę. Otworzył okno, wystawiając łokieć za drzwi. Zerknął na mnie zza zsuniętych okularów.
– Ja tu siedzę. – warknąłem – To mój samochód.
– No weź, przecież umiem prowadzić. – marudził, ale przesunął się na miejsce pasażera.
Wsiadłem i odpaliłem moje cudeńko, sprawdzając przy okazji, czy czasami czegoś nie zmalował. Ufam mu, jest moim najlepszym przyjacielem, ale kiedy w grę wchodzi życie mojej laluni… Odetchnąłem z ulgą, kiedy upewniłem się, że moja praca nie poszła na marne. Ostatnio spędzałem więcej czasu w warsztacie, więc wprowadziłem kilka dodatkowych ulepszeń, a dzięki temu mogłem cieszyć się czystymi pomrukami silnika.
– To może w drodze powrotnej dasz mi poprowadzić, co? – nadawał, a ja tylko zerknąłem na niego lekko poirytowany – Co ci szkodzi? Robin tyle razy zniszczył ci samochód, a ja naprawdę umiem jeździć. – podkreślił, ale jakoś mało przekonująco.
– Przystopuj, koleś. – przerwałem mu, nim zdążył się rozkręcić – Nie ze mną te numery. Nie będziesz jeździł moim autkiem.
Beastie marudził pod nosem, ale zaraz rozsiadł się wygodniej, poprawiając okulary. Nie wspominaliśmy już o jego mutacjach. Po wyjściu ze skrzydła szpitalnego wszystko z pozoru wróciło do normy.
Podjechaliśmy pod centrum, szybko znalazłem parking i wyskoczyliśmy z samochodu. Weszliśmy do galerii, która o tej godzinie była przepełniona przede wszystkim nastolatkami. Ludzie przewijali się w najróżniejszych sklepach. Mijaliśmy przytulone do siebie pary, wychodzące z udanego seansu kinowego. Dzieciaki biegały wokół swoich rodziców, próbując namówić ich na kolejną zabawkę czy niezdrową przekąskę. W międzyczasie skapnąłem się, że zgubiłem gdzieś kumpla. Nie musiałem długo główkować, szybko znalazłem go w księgarni, przy stoisku z komiksami. Przeglądał najnowsze ilustrowane przygody obrońcy Gotham. Chwyciłem go za łokieć i wyprowadziłem ze sklepu, przypominając mu po co tutaj przyjechaliśmy.
W końcu dotarliśmy do marketu. Według Garfielda tylko tutaj sprzedają naprawdę niezbędne dla niego produkty. Obeszliśmy wszystkie alejki, aż wreszcie z pełnym koszykiem trafiliśmy do kasy. Na moje oko to wszystko mógł dostać w dowolnym sklepie, ale co ja tam wiem. Garfield wykładał towar na taśmę, a ja coraz bardziej niecierpliwiłem się, widząc anemiczne ruchy ekspedientki. Przed nami były trzy osoby, z jeszcze większymi zakupami. To jakiś koszmar. Najgorsze było to, że stałem tu czekając na jakieś pozbawione smaku zamienniki mięsa. Powiedziałem Garfieldowi, że doskoczę po chipsy i dyskretnie wycofałem się w głąb sklepowych półek. Stałem tam dłuższą chwilę, wpatrując się w kolorowe opakowania. Zgarnąłem dwie paczki i dodatkową butelkę coca-coli. Kiedy wróciłem, była akurat kolej Garfielda. Rzuciłem w niego szeleszczącymi opakowaniami, a on o dziwo je złapał.
– Czekam w samochodzie. – napomknąłem wymijając go. Prawie się roześmiałem widząc jego niezadowoloną minę.  Chyba myślał, że mu pomogę.
Beastie zaczął energicznie wrzucać produkty do szarych, papierowych toreb. Domyśliłem się, że miał w planach wrócić do księgarni po ten komiks, dlatego też zagęścił ruchy żeby wyrobić się w czasie. Nie chciał naruszać mojej dobroci.
Byłem już przy wyjściu, kiedy usłyszałem rozbijające się szkło. Odwróciłem się w kierunku zawstydzonego Garfielda, który sprzątał razem z kasjerką rozbitą butelkę z sokiem, przepraszając ją za zamieszanie. Tak bardzo się zagapiłem, że nie zauważyłem osoby, na którą wpadłem. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co się stało, ale zaraz potem stałem oniemiały i wgapiałem się w jej różowe, naelektryzowane włosy i uroczy, chytry uśmieszek. Starałem się opanować, ale jedyne na co było mnie stać to domknięcie ust. Dawno jej nie widziałem, zupełnie jakby zapadła się pod ziemie, więc moje zdziwienie było poniekąd uzasadnione.
– Niczego nie ukradłaś? – nie powiedziałem tego złośliwie, raczej z przekąsem. Mimowolnie na moją twarz wkradł się łobuzerski uśmiech. Poznałem, że bez trudu załapała o co chodzi.
– Dopiero tu wchodzę, ciołku. – odpyskowała. Na myśl przyszły mi wspólne chwile w Roju, kiedy poznawałem prawdziwą Jinx.  – A ty dzisiaj nie biegasz za pajacem w masce?
W głowie miałem pustkę, nie mogłem skleić żadnego dobrego pocisku. Zamiast tego uważnie prześledziłem jej zgrabne ciało. Ubrała się w uwydatniające biodra, króciutkie jeansowe spodenki i odsłaniającą brzuch bluzkę. Stałem jak głupi i bezczelnie się  w nią wgapiałem. Jinx ominęła mnie, zlustrowała mnie wzrokiem i przygryzła dolną wargę. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, dotarło do mnie to, co powiedziała. Dopiero tu wchodzi, więc jeszcze nic nie ukradła, a to jest dobry powód by mieć ją na oku.

~*~*~
~Rachel

Komentarze

  1. oooookej, specjalnie piszę w środku mojej zmiany, bo jestem ci to winna, ale jest za piętnaście pierwsza, więc nie wiń mnie, jeśli o czymś zapomniałam.
    przede wszystkim ten mokry Robin to chyba specjal for me <3
    fantastyczna scena.
    mam nadzieję, że nasz chamski Dick w kolejnym rozdziale porozmawia porządnie że Star i spędzi z nią trochę czasu -_-
    cholernie ciekawi mnie diagnoza Garfielda ;---; czekam i czekam a ten idiota ciągle wymiguje się od wkłuć, przez co wszystko opóźnia!
    iiii już chyba wiem, czemu pytałaś o Jinx
    tak tak tak, Cybusiowi też się coś od życia należy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doceniam Twoje poświęcenie. XD
      Wszystkie obleśne wtrącenia o Robinie są dla Ciebie. <3
      I jaki chamski Dick? Richard zachował się szlachetnie. Ale tak, postaram się żeby porozmawiali...
      Ej! Chamskiego Dicka zniosę, ale nie obrażaj mojego mięska! Garfield miał prawo odmówić, a jednak się zgodził, także who knows, może niebawem się czegoś dowiemy.
      Taaak, Jinx pojawi się jeszcze niejednokrotnie.

      Usuń
    2. po pierwsze wooow, jak tu jest jasno. aż mi dziwnie.
      po drugie to chyba mamy inną definicje szlachetności.
      w każdym razie czekam na tę rozmowę!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział pierwszy

Rozdział siedemnasty

Rozdział szesnasty