Rozdział pierwszy

Victor

Wyprostowałem obolałe plecy i głośno ziewnąłem. W końcu napięcie minęło i ludzka część ciała poddała się zmęczeniu. Spojrzałem na swoje mechaniczne przedramię. Na zegarku wybiła siódma trzydzieści, mam niecałe sześćdziesiąt procent baterii. Przez całą noc nie zmrużyłem oka, zamiast tego siedziałem w warsztacie i majsterkowałem pod maską T-car’a. Wytarłem smar z policzka i rzuciłem szmatkę w kąt, tak jakby była nasączona trucizną. Potarłem dłonią czoło starając się uspokoić natrętne myśli. Po wczorajszej rozmowie z Garfieldem nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Wykończała mnie myśl, że mógłbym stracić najlepszego kumpla. Podłamany przywlekłem tyłek do garażu i w napadzie szału rozrzuciłem narzędzia, i wyszarpałem wszystkie szuflady z szafek, a kiedy wyładowałem już wszystkie pokłady agresji, bezsilny osunąłem się o drzwi samochodu. Obiecałem sobie, że jeśli jego podejrzenia są trafne, zrobię wszystko żeby go z tego wyciągnąć.
Teraz powinienem wziąć się w garść i pomóc mu zmierzyć się z jego lękami. Jednym sprawnym ruchem zatrzasnąłem maskę pojazdu i ruszyłem do wyjścia. Oparłem się ręką o futrynę drzwi, spoglądając na bałagan, który będę musiał sprzątnąć. Wyszedłem na korytarz, przez chwilę zastanawiałem się czy skręcić od razu do siebie, po zarwanej nocce potrzebowałem chociażby krótkiej drzemki, jednak ostatecznie wybrałem najkrótszą drogę prowadzącą do salonu. Plan był prosty a zarazem idealny. Szybko coś zjem, skoczę pod prysznic i pójdę spać przy okazji ładując baterię. A później zajmę się Beast Boy’em.
Wchodząc do salonu od razu zauważyłem Zielonego, siedział samotnie przy stole i dłubał widelcem w talerzu. Pewnym krokiem ruszyłem w jego stronę, nie pokonałem nawet kilku schodków, kiedy wleciała we mnie Starfire. Jej wielki uśmiech powoli gasł, tak samo jak energia, z jaką chwilę temu mieszała podejrzaną granatową papkę w misce. Odrzuciła włosy do tyłu i wgapiła się we mnie, mrużąc podejrzliwie oczy.
– Przyjacielu, wyglądasz… – zastanawiała się chwilę, szukając odpowiedniego słowa – Wyglądasz na zmęczonego. Czy wszystko dobrze?
– Jasne, nie ma czym się martwić, po prostu nienajlepiej spałem. – odparłem z nadzieją, że nie będzie drążyć tematu.
– W takim razie pozwól, że przygotuję ci tamarańskie śniadanie. Przyrzekam, że postawi cię na nogi! – trajkotała, wracając do energicznego mieszania breji.
– Jestem tak głodny, że tym razem zjem wszystko co mi dasz. – powiedziałem z lekkim uśmiechem, Kori prawię pisnęła z podekscytowania i poleciała prosto do części kuchennej, rozbryzgując granatowe gluty.
Uśmiechnąłem się szerzej, kręcąc głową. Rozpierał ją nadmiar energii, tryskała radością. Chyba jako jedyna z całej naszej drużyny nie miała ostatnio gorszych dni. Nieraz z całych sił starała się nas zarazić swoim żarem optymizmu, jednak bezskutecznie. I pomyśleć, że niedawno starałem się jej pomóc i rozluźnić napiętą atmosferę. Robin i Raven nie przyjęli za dobrze naszych prób. A później zacząłem dociekać co opętało Garfielda i ja również wpadłem w podstępną pułapkę ponurych myśli. Tęskniłem za śmiechem, który zawsze wypełniał to pomieszczenie, za pizzą po udanej misji, za ogrywaniem mojego kumpla, kiedy zarywaliśmy kolejną noc. Westchnąłem zrezygnowany, powoli traciłem wszelkie nadzieje, że uda nam się jeszcze wrócić do tych beztroskich czasów.
Niemalże zbiegłem z trzech stopni. Pozbywając się problemu z przygotowaniem posiłku zyskałem czas na rozmowę z Garfieldem. W mgnieniu oka pokonałem dzielący nas dystans. Odsunąłem krzesło i usiadłem naprzeciwko niego, z tego miejsca bez trudu mogłem obserwować całe pomieszczenie. Oparłem ręce na blacie i łącząc palce spojrzałem na przyjaciela pogrążonego w dziwnym transie.
Od dłuższego czasu wstawał wcześnie, nawet jeśli udało mi się wyciągnąć go z pokoju i zarywaliśmy noc grając. Nic z tym nie zrobiłem, jego wczesne pobudki zwalałem na kiepski sen, a ciągłe rozdrażnienie miało być tego konsekwencją – brakiem odpowiedniej dawki snu. Cholera, nawet nie przeszło mi przez myśl, że może być aż tak źle, jego zachowanie nie wzbudziło we mnie podejrzeń, mimo tego, że musiałem go namawiać żeby ze mną pograł. Nigdy wcześniej nie zmuszałem go do wspólnego spędzania czasu. Teraz nie daje mi spokoju moja ślepota. Jak mogłem niczego nie zauważyć? Gdybym wcześniej zaczął dociekać prawdy… byłoby większe prawdopodobieństwo, że uda mi się odjąć mu cierpień. Jeśli coś mu się stanie, wyrzuty sumienia mnie zabiją.
Podążyłem za jego wzrokiem, spoglądając równie beznamiętnie na talerz i rozgrzebywane na boki tofu z warzywami. Dopiero teraz wyglądając znad ramienia Beast Boy’a dostrzegłem siedzącą w kącie Raven, która jak co dzień stwarzała pozory, że wszystko jest okej. Wszyscy wiedzieliśmy jak naprawdę to wygląda. Co jakiś czas spoglądała w niedostępny dla innych punkt za oknem, błądząc myślami gdzieś, gdzie nawet lider nie miał dostępu. Na myśl o Richardzie rozejrzałem się po pomieszczeniu, szukając go wzrokiem, zamiast tego znalazłem na blacie kuchennym jego kubek, który czekał cierpliwie na właściciela i kolejną dawkę kofeiny. Domyśliłem się, że nasz liderek odbębnia właśnie poranny trening.
– Wszystko okej? – szepczę, chociaż wiem, że to pytanie jest bezsensowne. Domyślam się, co siedzi w jego głowie.
Spogląda na mnie niemo i tylko przytakuje. Dostrzegłem dziki błysk w jego oczach, rozdarcie i lęk. Zacisnąłem szczękę z bezradności, o mało nie uderzając pięścią w stół.
Drzwi się rozsunęły, a do salonu wszedł spocony lider. Skinął mi głową w geście powitania i ruszył prosto do Rach. Jako jedyny potrafił do niej dotrzeć, wyrwać ją z zamyślenia. Oderwał ją znad książki, szepcząc coś i odszedł zapewne z zamiarem zaparzenia sobie kawy, jednak zanim dotarł do kuchenki dopadła go Star, oferując pożywne śniadanie własnej roboty.
– Ktoś jeszcze wie? – szepnąłem, odrywając wzrok od kosmitki całującej przywódcę.
– Nikt. – rzucił spoglądając po członkach drużyny – I niech tak zostanie. – dodał ostrzej, wbijając we mnie smutne spojrzenie.
A więc tylko mnie zdecydował się w końcu obarczyć tym ciężarem. Pocieszała mnie myśl, że przynajmniej nie jest sam, we dwóch jakoś temu podołamy.
Salon zalały czerwone światła, rozległo się dudnienie z głośników ogłaszające alarm. Już chciałem się poderwać, ale Robin mnie uprzedził. Podbiegł do ekranu głównego, zaraz za nim pojawiła się rudowłosa kosmitka nadal trzymająca miskę w rękach. Zielony powiódł za nimi wzrokiem, rozszyfrowując mapę miasta. Tylko Rav pozostała niewzruszona, zupełnie jakby jej nie obowiązywało wezwanie.
– To tylko napad na bank. – mówił spokojnie, spoglądając po nas – Ale moglibyśmy iść wszyscy.
Złapałem jego spojrzenie. To tylko napad, nic poważnego, więc powinien wysłać dwóch, ewentualnie trzech z nas. Wiem, że robi to ze względu na Rae. Chciałby żeby wyrwała się z odrętwienia. I nawet jeśli o tym nie wie, w duchu mu dziękuję, bo to także ratunek od myśli, które nękają Bestię. Skinąłem głową.
– Przykro mi, Star, śniadanie będzie musiało poczekać. – popatrzył na nas. Miałem wrażenie, że opadły mu ramiona. Wyglądaliśmy jak jedno wielkie nieszczęście. Westchnął. – Tytani, wio!

~*~*~

Rachel

Nie pozwalał mi się wychylać, jak zwykle nadopiekuńczy. Jego troska za każdym razem wywoływała u mnie skrajnie różne uczucia, od rozczulenia, przez rozbawienie, aż po niekontrolowane wybuchy złości. A on wszystko cierpliwie znosił. Mogłam tylko go podziwiać, jego opanowanie, skupienie, kontrolowanie emocji. Cały czas starał się mnie chronić przed światem, nawet jeśli doskonale wiedział, że sama jestem swoim wrogiem. Byłam mu wdzięczna za wszystko, co dla mnie robił, dlatego nie byłam w stanie przeciwstawić się jego rozkazom. Przytaknęłam na jego decyzję i posłusznie stanęłam z boku, nie narażając go na niepotrzebne zmartwienia. Wystarczająco dużo stracił użerając się ze mną. Poświęcał mi więcej uwagi niż komukolwiek innemu.
Obserwowałam otoczenie i Tytanów rozpraszających się wokół budynku. Lider z Cyborgiem zajęli się głównym wejściem, Starfire kontrolowała sytuacje z góry, a Beast Boy zajął się ewakuowaniem tłumu gapiów z telefonami w rękach. Zanim Robin wydał komendę usłyszeliśmy piszczenie jakiegoś urządzenia, a zaraz potem wybuch odrzucił wszystkich do tyłu. Tylko ja pozostałam nietknięta pod zasłoną opadającego pyłu. To było do przewidzenia, że postanowią zrobić sobie inne wyjście, a jednak żadne z nas nie myślało na tyle trzeźwo żeby wpaść na pomysł odparcia ataku, zanim jeszcze nastąpił. Wtedy znowu rozbolała mnie głowa. Być może zapoczątkował to wybuch, nie trwało to długo, zaledwie chwila nieznośnego bólu, jakby ktoś wbijał mi igłę w czaszkę. Mój umysł zwolnił, przez co odbierałam więcej bodźców niż inni. Widziałam z jaką precyzją Richard wyciąga metalową pałkę, pobłyskującą w słońcu przy rozwijaniu się. Widziałam rozpalające się płomienie w dłoniach Starfire, powolny wystrzał z działka sonicznego Cyborga i bolesny proces przemiany Beast Boy’a. Potrafiłam dostrzec wszystko to, czego inni nie zauważyli, mogłam im się przyglądać i przeanalizować całą sytuację, nawet jeśli trwało to zaledwie kilka sekund. Nie mogłam się ruszyć, nie pozwoliło mi na to ciało, które zastygło, przywarło na stałe do rozbitej płyty chodnika. Mój oddech stał się płytki, spowalniając tym samym pracę serca. Zamarłam, kiedy jeden ze złodziei wycelował we mnie. Doszedł do mnie dźwięk wystrzału, ale nie mogłam w żaden sposób zareagować, nadal nie mogłam się ruszyć ani pozbierać myśli żeby zatrzymać pocisk. Obserwowałam jak nabój leci prosto na mnie i upada u moich stóp, nawet do mnie nie doleciał. Spojrzałam na kulkę połyskującą w słońcu, a czas jakby na nowo dostał się na swoje tory. Usłyszałam trzaski i krzyki. Słyszałam, że ktoś mnie woła, jednak nie potrafiłam przypisać głosu do osoby. Skierowałam wzrok na mojego oprawcę, który ze zdziwieniem znowu na próżno we mnie celował. Robin rzucił w jego dłoń jedną ze swoich zabawek, wybijając pistolet w górę. Po takim uderzeniu jego dłoń nie będzie już tak sprawna jak kiedyś, może to czegokolwiek go nauczy.
– Nic ci nie jest? – pytał, ściągając mój kaptur i doszukując się jakichkolwiek uszczerbków na zdrowiu. – Celował w ciebie. – stwierdził, zerkając na młodego mężczyznę. – Wystrzelił.
– Nie trafił. – szepnęłam, ukrywając twarz za kosmkami włosów.
Niepewnie skinął głową, po czym kolejny raz zapytał czy wszystko w porządku. Zbyłam go mówiąc, że jeśli chce to pogadamy w domu, a teraz czekają na niego funkcjonariusze.
Wysunęłam spod peleryny drżącą dłoń, powoli otworzyłam pięść spoglądając na monetę, którą dostałam od Bestii, jak sam stwierdził „na szczęście”. Trzymałam ją przy sobie każdego dnia, złudnie wierząc, że skoro raz się udało, szczęście dopisze mi i tym razem. Zerknęłam ukradkiem na Zielonego, który wpatrywał się we mnie skołowany. Zacisnęłam dłoń w pięść, chowając ją pod peleryną i ze spuszczonym wzrokiem podeszłam do przywódcy.
– Robin. – szepnęłam, a on automatycznie skupił całą uwagę na mnie. – Chyba jednak nie czuję się najlepiej.
Jego reakcja była natychmiastowa. Zawołał Cyborga i zrzucając na niego ciężar odpowiedzialności, kazał zająć się rozmową z policjantami. Zapytał, czy dam radę teleportować nas do wieży, oczywiście nic na siłę, ale powinnam powoli przyzwyczajać się do mojego przekleństwa i je opanowywać.
Nie sądziłam, że mi się uda, a jeśli już to nie na tyle żeby wyszedł z tego cało. Nawet jeśli coś go bolało, nie dał po sobie poznać. Poszliśmy do mojego pokoju, usadził mnie na łóżku, sam kucnął naprzeciw mnie i chwycił moje dłonie. Moneta upadła na podłogę, kiedy rozwinął moje zaciśnięte palce. Spojrzał na nią, po czym skierował wzrok na mnie. Zdjął maskę, uciskając palcami nasadę nosa. Siedzieliśmy w milczeniu, wpatrując się w siebie, wsłuchani w szum oceanu. Westchnął przeciągle, lustrując moje wątłe ciało swoimi niebieskimi tęczówkami.
– Rachel. – zaczął – Rae. Posłuchaj, to tylko przedmiot. – prześledził moją twarz, sprawdzając jak zareaguję. Nie robiło to już na mnie wrażenia, znam ten wykład na pamięć. – Przedmiot, który nie da ci sił. To ty uwolniłaś się od proroctwa, od tego całego zła ciążącego nad tobą. Ty, nie jakiś podejrzany cud, przypisany nadprzyrodzonej sile szczęścia uwięzionej w tym przedmiocie. To ty dokonałaś wyboru, ty przeciwstawiłaś się demonom. Uwierz w siebie, Rae.
Westchnęłam, gdyby tylko wszystko było tak proste jak mu się wydaje. Opadłam na łóżko, Robin wypuścił moje dłonie z uścisku. Usiadł obok mnie, pochylił się nade mną odgarniając moje włosy z czoła. Spoglądał zamyślony w stronę zasłoniętych okien.
– Mam pomysł. – wychrypiał, pocałował mnie w skroń i doskoczył do okna. Wygięłam się obserwując, jak wprawia ciężkie zasłony w ruch, rozsuwając je na boki i ukazując mi zapierający dech w piersiach widok wzburzonej wody. – Od dziś chcę widzieć odsłonięte okna. I, tak, będę to kontrolować.
– To nie rozwiąże moich problemów.
– No nie wiem. Może masz racje, ale o tym możemy się dopiero przekonać. – położył się obok mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy, zauważył, że nieco się rozluźniłam – To rozkaz. – wyszeptał.
Zawisło między nami coś o czym był świadom, mimo, że nie potrafiłam ubrać tego w słowa. Coś na kształt niekończącej się wdzięczności. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, że tak już powinno być, że powinniśmy trwać przy sobie, bo tylko z nim u boku mogę przetrwać to, co szykuje dla mnie przyszłość. Odnalazłam w pościelach jego dłoń, splatając razem nasze palce. Patrzeliśmy na siebie w milczeniu, przekazując sobie to, czego nie potrafiliśmy powiedzieć.
– Richard... – wolną dłoń wsunęłam w jego gęste, czarne włosy, przeczesując je od niechcenia. – Zostaniesz dziś ze mną? Nie chcę być sama. – wychrypiałam łamiącym się głosem.
Starł kciukiem spływającą po policzku łzę. Nie musiałam nic tłumaczyć, nie musiałam na głos przyznawać, że boję się mroku nocy.
– Zawsze, Rae. Będę przy tobie już zawsze.

~*~*~

Garfield

– Widziałeś to, Vic? – zapytałem, kiedy Star odleciała w kierunku naszych pokoi. Domyśliłem się, że ma zamiar znaleźć Robina, a co za tym idzie, niedługo wyląduje przed drzwiami Rae dobijając się do środka. – Widziałeś? – dźgnąłem go łokciem w ramie, na co popchnął mnie w głąb korytarza.
– Słuchaj, wiem, że nie lubisz tam przebywać, ale obiecuje, że…
– Co? Mówię o Raven. Widziałeś co zrobiła?
– Tak, chyba wszyscy widzieliśmy jak stała z boku i przyglądała się całemu zajściu. Swoją drogą tak źle chyba jeszcze nigdy nie wypadliśmy.
– Chodzi mi o tego gościa, który prawie ją postrzelił.
– Gdyby nie Robin nie skończyłoby się to dla niej dobrze, to fakt.
– Robin? Przecież ona sama… właściwie to ona nawet… - wyjąkałem zdezorientowany, szedłem przed siebie pochłonięty tym, co dziś zobaczyłem.
– A ty gdzie? – usłyszałem za sobą, a zaraz po tym mechaniczna dłoń ścisnęła moje ramie i pociągnęła mnie w tył. Ledwo utrzymałem równowagę cofnięty kilka kroków przez przyjaciela – Mieliśmy zrobić badania.
Spojrzałem na niego skołowany. Uszy mimowolnie cofnęły się nieco do tyłu, a oczy niemal wyszły mi z orbit. Przełknąłem głośno ślinę, w mojej głowie pojawiła się pustka. Czyżbym coś przeoczył?
– Jakie badania? – wyjąkałem, kiedy wpychał mnie na siłę do sali szpitalnej. Tym razem miał nade mną przewagę, normalnie wyrwałbym mu się pod postacią jakiegoś małego stworzonka i skrył w jakimś zacisznym miejscu. Przynajmniej odespałbym ubiegłą noc.
– Nie udawaj głupiego, teraz się nie wymigasz. Ściągaj górę i siadaj.
Stanąłem osłupiały, Victor wydawał polecenia niemal jak liderek. Zamrugałem kilkakrotnie, niepewny kogo przed sobą widzę. Jednak nie pomieszało mi się w głowie aż do tego stopnia żeby mylić osoby. Spojrzał na mnie pretensjonalnie jakbym sprawiał mu ogromny zawód moim zdziwieniem. Odchrząknąłem i rozpiąłem ciemny kostium, wysuwając powoli ręce z dopasowanego materiału. Vic jednym ruchem posadził mnie na jednym z łóżek, ograniczając dyskusję do minimum. Doskonale wiedział, że przy pierwszej lepszej okazji byłbym skłonny stąd uciec. Samo przebywanie w Skrzydle Szpitalnym przyprawia mnie o mdłości. Prawie podskoczyłem, kiedy przesunął zimną, mokrą szmatką po moim nagim ciele, wyrywając mnie z zamyślenia. Ozdobił moją klatkę piersiową przyssawkami, a ramię w międzyczasie ścisnął szerokim pasem połączonym z ciśnieniomierzem. W międzyczasie zaczął szperać w szufladach. Zamknąłem oczy, starając się nieco wyciszyć, czułem, że moje serce nadal bije za szybko. Nie doszedłem do siebie po ostatniej przemianie. Nabrałem powietrza, przytrzymałem je nieco dłużej w płucach i po chwili wypuściłem. Starałem się oddychać spokojniej i stłamsić natrętne myśli.
– Eee… No, koleś, hm… – dukał – Miałeś chyba całkiem sporą dawkę adrenaliny. I wygląda na to, że nadal cię trzyma.
Otworzyłem oczy, wpatrując się w zlęknionego Victora. Moje spojrzenie mimowolnie zjechało niżej, na mechaniczne dłonie ubrane w niebieskie, lateksowe rękawiczki i delikatnie trzymaną igłę, która czekała aż wkłuje się w moje żyły. Żołądek podszedł mi do gardła, wydałem z siebie cichy jęk, wbijając paznokcie w materac. Widziałem, że cały czas poruszał ustami, jednak medyczny bełkot do mnie nie docierał, zagłuszony przerażeniem jakie wywołuje u mnie widok igły. Vic ścisnął moje ramię uwydatniając żyły w zgięciu łokcia. Przeszyło mnie nieprzyjemne mrowienie, kiedy wbijał się w zieloną skórę. Szkarłatna krew wypełniła pojemniczek, ten widok majaczył mi przed oczami, zaraz potem pojawiły się mroczki, a dudnienie w uszach przyćmiło wszystkie inne bodźce. Kilka ciemnych plamek kołysało się niespokojnie, chwile później mój umysł ogarnęła ciemność.

~*~*~


~Rachel

P.S.
Serdecznie zapraszam na bloga mojej wspaniałej Kibo.
Jeśli jesteście spragnieni niesamowitych, wciągających, pełnych akcji notek poświęconych Tytanom - koniecznie odwiedźcie: https://titansfuture.blogspot.com

Komentarze

  1. matko, Rachel, już ci nie odpuszczę. to jest ku^wa genialne! tłamsi mnie poziom tego rozdziału. naprawdę jestem zachwycona.
    z jednej strony jestem oczywiście mega zazdrosna o Star całującą naszego liderka, choć z drugiej strony od początku nie podobała mi się głęboka relacja Robin-Rachel (wciąż zazdrość), więc cieszę się, że jednak Robcio jest sobie z Gwiazdką.
    przynajmniej coś go oderwie od opieki nad Rae.
    sposób w jaki Dick rozmawia z Rachel jest taki... no że jakbym cię nie znała to podejrzewałabym ich o romans.
    matko, i ta dziwna atmosfera między tytanami... wszystko jest dla mnie wielkim znakiem zapytania. z każdym tekstem coraz bardziej nie mogę się doczekać kontynuacji.
    pisz i działaj!

    ps. dzięki za darmową reklamę, ty przebiegła bestio

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ach, no i spocony lider to jakiś mój mokry sen, także dziękuję za tą wzmiankę

      Usuń
    2. Wiesz co, Kibo? Teraz to ja mam wrażenie, że mi słodzisz, bo ten rozdział wydaje mi się... no sama nie wiem. Niby wszystko gra, ale jednak czegoś mi tu brakuje.
      Nie martw się, BBRae zawsze będzie tu górować. Nie mogłabym dotknąć Robina w ten sposób. Ale masz racje, ich relacja jest dziwnie podejrzana, ale tak właśnie ma być, taki efekt chciałam uzyskać.
      Skoro jesteś tak zazdrosna, no to w kolejnym rozdziale nasz Robinek zerwie ze Star, dla jakiejś podejrzanej białowłosej Kibo.
      I, ofuj, spocony liderek... Spocony Garfield, to rozumiem, ale gdzie Robciu.

      Usuń
    3. XDDDDDDDDDDD
      jesteś nienormalna.
      i masz paskudny gust do mężczyzn

      Usuń
    4. Że niby ja mam paskudny gust? To ty lecisz na Richarda.

      Usuń
  2. Matko... ta relacja między Dickiem a Raven... Aż ciężko określić. Można by pomyśleć, że są parą, ale jednak są jak rodzeństwo. Z drugiej strony, mnie, osobiście, jako człowieka czepliwego, mierzi jakoś ta ogrooomna nadopiekuńczość Robina. Wręcz przerysowana. Nie twierdzę, że zła. Według twojej koncepcji. Mnie uwiera ona chyba osobiście, bezpośrednio, ale nie przejmuj się moją paplaniną, jest dobrze dla twojego kanonu.
    No i Garfield... tutaj ciężko stwierdzić i chyba po prostu poczekam na rozwinięcie jego wątku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, bardzo zależało mi na takim odbiorze ich relacji. <3
      Z chęcią poznam każdą opinie, więc śmiało pisz, nie obrażę się. xD

      Usuń
    2. Nie miałabyś się o co obrażać, ponieważ jest dobrze według twojego uniwersum. Twój Robin jest tak bardzo opiekuńczy, a Raven na to przyzwala, potrzebuje kogoś takiego i nie przeszkadza jej, że ktoś każe jej stać z boku i nie brać udziału w akcji, bo może ucierpieć. Dla mnie byłoby to nie do przejścia i nie do przyjęcia. Zarówno przez moją Raven, która chce być niezależna (ale jeszcze nie przeszła przemiany w portal, więc i podejście jest trochę inne) i nie dałaby się tak "zmiękczyć", ale tak jak piszę, to jeszcze przed przemianą, gdy nie dopuszcza tylu emocji. Uwiera mnie to również osobiście, bo sama zwyczajnie nie umiem sobie wyobrazić, moja empatia i wyobraźnia nie są tak szerokie i pojętne, że mogłabym tak pozwolić sobą no nie pomiatać, ale tak się ustawiać i pozwalać, by ktoś tak obsesyjnie się mną zajmował, troszczył i ciągle opiekował. Ale to ja i moje emocjonalne społeczne niedorozwinięcie. Do twojej Raven to jak najbardziej pasuje. Bo jest twoja.

      Usuń
    3. To o obrażaniu się było półżartem. :/
      Piszę wszystko tak jak jest, nie wymyślam sobie "mojej Rae", chociaż ładnie to zabrzmiało.
      Tak, Richard jest opiekuńczy, bo razem przeszli wystarczająco dużo, więc ma ku temu powody. Przypominam, że Rae była w nim, stali się jednością, to raczej nie jest nic takiego, tego nie da się obejść. Łączy ich coś niezwykłego, coś czego żaden człowiek nigdy nie przeżyje. Więc jakim cudem Richard mógłby być obojętny względem niej?
      I tutaj też się nie zgodzę. Wyraźnie napisałam, że Rae nie zawsze jest na rękę jego troska, ale docenia to i rozumie.
      Rae przed przemianą faktycznie nie dopuszczała tylu emocji, jednak nie zgodzę się z tym, że chciała być niezależna, tym bardziej biorąc pod uwagę, że doskonale wiedziała, że jest tylko zabawką w rękach ojca. Nigdy nie miała wyjścia, a fakt, że chciała jakoś zapobiec końcu świata, nie znaczy od razu, że była taka hop do przodu, mega samodzielna i w ogóle. Tym bardziej w świecie, którego nie znała.
      Rach nie jest zmiękczona, nie pozwoliłaby sobą pomiatać czy ustawiać się. Richard, Garfield czy Victor NIGDY nie traktowaliby w ten sposób kobiety. Nie są chamskimi prostakami.
      I, tak jeszcze na koniec, wspomnę tylko, że faktycznie, Rae poprzez swoją ogromną empatię jak nikt rozumie czym może kierować się Richard, podejmując taką a nie inną decyzję.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział siedemnasty

Rozdział szesnasty